Dobry szpieg melduje to, co jest. A inni decyduj, co naley w rezultacie jego informacji uczyni. Socjolog lent w bardzo podobnym sensie szpiegiem. Jego zadanie stanowi jak najcilejsze meldowanie o pewnym spoecznym terenie. To inni - bd on sam, lecz ju nie w roli socjologa - bd musieli decydowa, jakich Posuni naley na tym terenie dokona. Do klubu włożyć możesz nawet garnitur. Ważne jest jednak to, aby go odpowiednio wystylizować i przełamać nieco stereotypów. Do modnego ciemnozielonego garnituru włóż dopasowany do ciała czarny T-shirt (bluzkę). Ubranie to zestaw z modnymi beżowymi mokasynami. Nie zapomnij o pasku, najlepiej w odcieniu brązu. 4. Zrób to sam - kwietnik 華w klubie KARnet+ to dzisiaj ☺️ Spotkania we wtorki i w środy w godz..17-19 Zapraszamy na spotkania, warsztaty, konferencje, Tłumaczenia w kontekście hasła "Prawdziwy facet" z polskiego na niemiecki od Reverso Context: Kiedy prawdziwy facet kocha kobietę, robi dla niej wszystko. Pobieraj bezpłatnie video z kategorii Wędrówki Pieszy Facet z bogatej biblioteki w serwisie Pixabay z obrazami, filmami i muzyką z domeny publicznej. Paroles de la chanson Facet został sam interprétée par Janusz Radek. Lyrics : Nie jestem stąd I nie idę tam Nie wiele też mam Znam parę dróg Lecz Sam's Club offers shoppers multiple discounts on tons of essentials, home items, and groceries when they sign up for an annual fee of $15 right now—a whopping 70% discount from the typical price of $50 for the standard club membership. This deal ends on Sunday, October 22, so you'll need to act fast to scoop the savings. ZqWUIu. Dołączył: 2010-08-14 Miasto: Warszawa Liczba postów: 1208 11 stycznia 2013, 21:53 Spotykam się z pewnym facetem od niedawna , ale zdążyłam już zauważyć , że jest strasznym kobieciarzem . flirt to jego sens życia Jutro idzie z kolegą na maraton męski tzn będzie tam pokaz sztuk walki , którymi on się zajmuje , ale także pokazy tańca na rurze , wybory miss itp . strasznie się obawiam tego maratonu , już teraz myślę czy on nie pozna tam jakiejś kobietki ... ja nie pójdę nigdzie , bo mam mnóstwo nauki a i tak pewnie nie będę umiała się przez to skupić . A jak to wygląda u Was ? pozwalacie facetowi samemu chodzić na imprezy ? Dołączył: 2010-08-14 Miasto: Warszawa Liczba postów: 1208 12 stycznia 2013, 18:42 cookie89 , ale facet musi mi się podobać także fizycznie on jest wyjątkowo atrakcyjnym mężczyzną i mam wrażenie , że czasem to wykorzystuje . zadaje sobie pytanie co on ze mną robi jak może mieć praktycznie każdą ? między nami jest różnica 10 lat Cookie89 12 stycznia 2013, 19:07 cookie89 , ale facet musi mi się podobać także fizycznie on jest wyjątkowo atrakcyjnym mężczyzną i mam wrażenie , że czasem to wykorzystuje . zadaje sobie pytanie co on ze mną robi jak może mieć praktycznie każdą ? między nami jest różnica 10 lat To była ironia ;] jeżeli nie jesteś w stanie uwierzyć, że on chce być z Tobą bo może mieć każdą, jeżeli będziesz się zamartwiać bo on idzie na imprezę to nie ma zaufania. Nie ma zaufania = nie ma związku. Dołączył: 2010-08-14 Miasto: Warszawa Liczba postów: 1208 12 stycznia 2013, 23:51 i wróci dopiero rano to już pozycja stracona , na pewno pozna tam jakąś dziewczynę , od 12-tej na maratonie a potem poszedł do klubu z kumplem ... co robić ? jak rozpoznać , że poznał tam jakaś dziewczynę ? po jego zachowaniu itp Dołączył: 2007-08-27 Miasto: Hamak Liczba postów: 10059 13 stycznia 2013, 00:39 nie to ,ze nie facet sam nie przepada i siedzi przed kompem :Pnie zgodze sie jednak, ze facet jak ma zdradzic to i tak zdradzi- no przeciez jak nie chodzi na imprezy to sorry, prawdopodobienstwo jednak jest mniejsze, nie ma go nawet kto"omamic";)facet sam na imprezie jednak ma wiele pokus. Dołączył: 2011-11-13 Miasto: Warszawa Liczba postów: 578 13 stycznia 2013, 10:17 kwiatuszek175 napisał(a):Laurka93 napisał(a):Mój facet był raz na takim wypadzie, z okazji wieczoru kawalerskiego. Zgodziłam się bo co miałam zrobić? Powiedzieć, że nie nie pójdziesz i zrobić mu obciach przy kolegach? Bez przesady klub ze striptizem to nie burdel:) Dobrze się bawił i to najważniejsze, a ja mu ufam:)dla mnie wieczor kawalerski to kicz. niby czemu to mialoby sluzyc? pozwolenie na zdrade bo mi sie cos nalezy? niestety ogladanie panienek na zywo skonczylo sie w momencie wchodzenie w zwiazek. koledzy tez by sie powinni nauczyc szacunku do swoich kobiet. jesli striptiz przed slubem jest dozwolony to po slubie przy ciazy, po porodzie i w momencie innej choroby tez jest na miejscu? jak facetowi sie zamarzy sasiadka to pozwolisz jej wejsc i urzadzic erotyczny pokaz?w sumie co to za roznica? klub czy wlasny salon, co nie?Lepiej bym tego nie ujeła :D rubinald 13 stycznia 2013, 12:39 " facet sam na imprezie jednak ma wiele pokus " - chyba , że wyglada jak pasztet to niekoniecznie " nie zgodze sie jednak, ze facet jak ma zdradzic to i tak zdradzi- no przeciez jak nie chodzi na imprezy to sorry, prawdopodobienstwo jednak jest mniejsze, nie ma go nawet kto"omamic";) " - w dobie internetu to nawet nie trzeba wychodzic z domu by znależć przyjaciółke /kochanke ( jak zwał tak zwał ) :P Edytowany przez rubinald 13 stycznia 2013, 12:47 Dołączył: 2013-01-04 Miasto: Warszawa Liczba postów: 45 14 stycznia 2013, 15:05 Ja nie mam nic przeciwko wieczorom kawalerskim, wieczór kawalerski czy panienski to nie (przepraszam za sformułowanie) puszczanie się i zdradzanie, ale spotkanie z kumplami koleżankami ostatni raz w stanie cywilnym jako panna czy kawaler, striptiz i notoryczne zdrady kojarzą mi się raczej z amerykańskim kinem, nijak ma się to do rzeczywistości. Ale zależy od faceta i kobiety jakie wartości reprezentują. Ja mojemu narzeczonemu ufam i on mnie. Jeśli nie ma zaufania na początku to nigdy go nie będzie. Musimy się wam przyznać, że mieliśmy problem ze wstępem do tego wywiadu. Początkowo planowaliśmy wkleić jakiś cytat, ale przeróżnych anegdot i historii jest tak dużo, że… nie wiedzieliśmy, którą wybrać. Z Grzegorzem Mielcarskim porozmawialiśmy w zasadzie o wszystkim. O Porto, Portugalii, Robsonie i Mourinho, ale też o Cupiale, Petrescu, Wiśle… Naprawdę – o był pan pierwszym od ponad 30 lat dziennikarzem, któremu prezydent Porto zgodził się udzielić wywiadu? – Nie do końca. Od kiedy Porto założyło własną telewizję klubową, prezydent nie udziela się w innych mediach. Jeśli ktoś chce posłuchać, co ma do powiedzenia, to musi wejść na stronę klubu. Bardzo mi się podoba takie bronienie ekskluzywności. Dla nas Pinto da Costa zrobił wyjątek, a nie robi go nawet dla telewizji portugalskiej. Pomógł nam też trochę Rui Cerqueira, dziś dyrektor ds. komunikacji z mediami, a za czasów mojej gry w Porto – zwykły dziennikarz. Dzięki rzetelności dostał pracę w klubie. Tam, gdy zauważą, że kręcisz lody i piszesz nierzetelne lub tendencyjne teksty, nie masz szans. Kiedy jeszcze ja grałem, w klubie wywieszano kartkę – w tym tygodniu zakaz udzielania wywiadów tej i tej gazecie. Najczęściej dostawało się „Recordowi”.W końcu to lizboński dziennik. Tak, na nich było sporo skarg. I nie było zmiłuj – piłkarze odpowiadali zdawkowo – „damy z siebie wszystko”. A i tak najczęściej sprawy kończyły się w sądzie i klub zwykle ma pan wrażenia, że portugalski futbol jest najbardziej kontrolowany przez PR w Europie? Gdy umawiałem się na wywiad z Pawłem Kieszkiem, chciałem się z nim spotkać na mieście, ale nie było opcji, bo gdyby udzielił mi wywiadu poza siedzibą klubu, zostałby ukarany. Umówiliśmy się w klubie, przyszła pani z biura prasowego i na wieść, że nie będę rozmawiał z Kieszkiem po portugalsku, zrobiła tylko wielkie oczy, bo ona przecież nic nie zrozumie. Takie mają zasady. My, idąc po ośrodku, chcieliśmy nagrać kilka obrazków na tle boisk i drzew, to od razu usłyszeliśmy, że tam nie możemy rozmawiać. Mimo że wszystko było załatwione po znajomości. Jeśli nagrywamy cokolwiek o FC Porto, w tle musi pojawić się herb klubu, a najlepiej, jeśli jeszcze są loga sponsorów. Krzaki mogą być przepiękne, możesz złapać widok miasta, ale nie i koniec. Na jednej z tablic było z dziesięć emblematów sponsorów, ale jeden był już nie aktualny, i na jej tle nie mogliśmy zrobić rozmowy. Mało tego! Ustaliliśmy z Marcinem Rosłoniem, że ja zrobię wywiad z Hulkiem, a on z Joao Moutinho i ja pozbieram informacje o Porto, a on pozostałe uzupełniające materiał. No i rozmawiają o reprezentacji i na koniec Marcin: – Dobra, dziękuję ci bardzo. – Moment, a o Porto? – Połączymy materiały. Greg zrobi z Hulkiem o Porto, a my o reprezentacji, bo zagrasz na Euro w Polsce. – Nie, przepraszam. Musi być o Porto. Ja jestem tutaj, żeby rozmawiać o moim mnie to, operatora i dźwiękowca jeszcze bardziej, ale znowu się złapałem na tym, że sam przecież w tym funkcjonowałem!Wtedy też były aż takie restrykcje? Aż takie nie, ale ten klub jest jak elitarna jednostka. Piętnaście minut treningu można nagrać na wideo i koniec. A jak ktoś przegnie pałę, to drugi raz nie na Kieszka, zagadałem z nudów do ochroniarza i zadałem jakieś pytanie o Mourinho. A ten, jak robot – proszę do rzecznika. Na tym poziomie wszystko jest doprowadzone do perfekcji. Sam wybór ośrodka treningowego… Klub wysłał listy do wójtów i sołtysów okolicznych gmin z propozycją oddania im terenu pod budowę boisk. Ktoś się odezwał – „mamy taką górę. Ani tam jak wjechać traktorem, ani nic. Chcecie, to możecie sobie ją zagospodarować”. Wzięli to wzniesienie, ścięli trochę drzew i tak dostosowali ten teren, że jak mają treningi zamknięte, to nikt nie może ich obejrzeć. Uznali, że skoro warsztat treningowy Mourinho jest tak strzeżoną tajemnicą handlową, a awans do jakiejś fazy pucharów może ci przynieść dziesięć milionów euro, to nie „sprzedasz” tego komuś, kto sobie stanie za płotem. Pamiętam, jak na Wiśle były treningi zamknięte… Tak je zamykali, że dziennikarze brali pokoik w hotelu, wstawiali kamerę, pstrykali zdjęcia i nic nie można było zrobić. Nie zdradza się tak łatwo receptury na super Moutinho zapytany przez Rosłonia o różnice między jego obecnym klubem a Sportingiem, odpowiedział, że w Porto najważniejsza jest troska o najmniejsze szczegóły. Ktoś może o mnie powie: „ten tylko o tym Porto i Porto”, ale byłem też w Servette Genewa, Salamance, AEK Ateny i żaden z tych klubów nie mógłby się zbliżyć nawet samymi pomysłami. Kilka lat po moim odejściu z Porto rozmawiałem z Jorge Costą. I pytam: – Co tam w klubie? – W którym ty wyjechałeś? – W 1998. – I co sądziłeś o organizacji? – No rewelacja. – Rewelacja? Teraz jest dwa razy co się mogło zmienić?! My już wtedy na zgrupowania braliśmy same kosmetyczki, bo klub zabierał za nas całą resztę. Przed sezonem dostawaliśmy piętnaście koszulek, w przerwie piętnaście i po sezonie kolejny zestaw, żebyśmy mogli rozdać kibicom. Partner klubu, Alfa Romeo, co trzy miesiące wymieniał nam auta na nowe. Spaliśmy w super hotelach, lataliśmy czarterami na mecze. Jak potem mogło być jeszcze lepiej?Co mi się jeszcze podoba w tym klubie – że buduje się wszystko na historii. I porównajmy to z Widzewem, który nie wykorzystuje Bońka, Młynarczyka czy فapińskiego. Aż żal. A tam? Tam Fernando Gomes i Andre, którzy zdobywali Puchar Europy z Młynarczykiem są jak by chciał, to też by był. Jak by chciał, toby był trenerem bramkarzy albo kimś jeszcze ważniejszym. Tylko z mojego pokolenia w klubie zostali Rui Barros, Joao Pinto, Capucho, Folha, Paulinho Santos, Semedo… Zwróć uwagę, na ilu ludziach to budują! Najbardziej w życiu żałuję, że odszedłem stamtąd tak wcześnie. Miałem możliwość przedłużenia umowy na takich samych warunkach, ale wtedy wchodziło Prawo Bosmana i zwyczajnie zgubiła mnie chęć jeszcze większego zysku. Nawet gdybym nie grał, to przez te kolejne dwa lata mógłbym się jeszcze więcej nauczyć samą żal panu, że nie może nigdzie wykorzystać tych obserwacji? Powiedział pan kiedyś, że bycie działaczem piłkarskim w Polsce to pływanie w głębokiej wodzie. Lepiej patrzeć z brzegu, jak inni się topią? Hmm…Człowiek, który ma w zanadrzu tyle pomysłów, wchodzi zapewne do klubu z wielkim zapałem. A pan popracował w Wiśle rok, a następnie złożył rezygnację i w kolejnych klubach pracy nie podjął. Miałem ten się. Ale jakoś to we mnie zgasło. Do klubu przychodzi audyt i zaczynają sprawdzać, czy na pewno zwróciłem koszty za jakiś wyjazd do naprawdę nie czuje pan, że w C+ się marnuje? Przecież mówiło się, że zostanie pan dyrektorem Arki, Zagłębia, znowu Wisły… Było tego sporo. Mariusz Klimek chciał mnie do Ruchu. Zanim do Legii trafił Mirek Trzeciak, miałem też ofertę z Legii od pana Waltera. Ale mówiłem, że nigdzie nie idę w pojedynkę. W Wiśle miałem sporo poweru, wychodziłem do pracy rano, wracałem wieczorem i na początku wyglądało to fajnie. Do czasu… Obozy, oglądanie meczów na DVD, dziennikarze, trenerzy, grupy młodzieżowe, operacje, zamówienia na witaminy, prezes Cupiał, mieszkania dla żon piłkarzy, samochody stypendia dla juniorów – to był mój błąd, że chciałem wszystkiego dotykać na raz. Powinienem być w sześciu miejscach. Było tego tyle, że nie wiedziałem, gdzie ręce włożyć. No i jak tylko pojawiałem się w klubie, to od razu rozdzwaniali się menedżerowie z ofertami. Najzwyczajniej nie ogarniałem, nie dawałem rady. Zdzisek Kapka robił, ile mógł, ale nie mówił w żadnym języku, więc wszystkiego nie załatwił. Na rozmowy z trenerami jeździłem do Pragi, do Porto, żeby załatwiać obozy i wypożyczenie piłkarzy z drużyny „B”. Po drodze ściągnęliśmy Jeana Paulistę, zrodził się też pomysł na Dana czuję się rozdrażniony. Tutaj nikt nie ma mentalności, by budować na wzór Porto. Za duży wpływ ma wynik, system pracy nie ma znaczenia, jeśli przegrywasz. A gdy jeszcze czujesz, że z każdej strony jesteś obserwowany, bo podejrzewają, że kręcisz lub kradniesz… Chodzi o samo funkcjonowanie klubu, mentalność, postrzeganie pracownika. Prezydent Porto powiedział, że najważniejszy jest szacunek do „najmniejszych” osób w klubie. Nie ma znaczenia, czy jesteś sprzątaczką, czy wiceprezydentem – szacunek ma być taki sam. W Wiśle ten optymizm gasł we mnie bardzo szybko. Wiedziałem, że nie zrobię z tego klubu drugiego Porto, ale miałem w sobie cholerną chęć pokazania, jak powinien funkcjonować klub. I niekoniecznie w sposób Vitor Baia spóźnił się na trening, Mourinho kazał mu przebierać się w innej szatni. Vitor poszedł do prezydenta i mówi: – Pierwszy raz spóźniłem się na zajęcia, a on mi każe iść do drugiej szatni. Albo on, albo ja. – On, Vitor, było strachu, że Baia może odejść. „Idź”. Liczyłem, że prezes Cupiał pozwoli mi wprowadzić trochę normalności.„Chłopie, nie przesadzaj. To nie Porto, to Polska?”. Nie do końca. Patrzył na mnie jak na młodego gościa, który nie ma doświadczenia w prowadzeniu biznesu i zarządzaniu ludźmi. Kiedy odchodził Kalu Uche, zapytałem pana Cupiała, ile Nigeryjczyk jest wart. Padła kwota miliona euro. Dostał ostatecznie więcej, niż chciał, bo w umowie były zapisy, że przy następnym transferze do Wisły wpłynie 20% od wartości, ale nigdy mniej niż 500 tysięcy euro. Menedżerowie mieli z tego straszną – nie będę przytaczał jaką dokładnie – kwotę. Udało mi się tę sumę zbić sześciokrotnie i ugrać z tego transferu dużo, dużo więcej. I tam nie byłem za młody, ale na poprowadzenie powrotu trenera Kasperczaka już tak. Kiedy między nim a klubem był konflikt, padało pytanie – kto następny? Uprzedzano mnie: „tylko nie mów o Kasperczaku, bo cię ktoś udusi”. Wypisałem na kartce plusy i minusy, i powiedziałem: „Kasperczak”. Na to prezes Cupiał: – Ale bierzesz to na siebie. – ówczesny prezes Miętta powiedział, że Mielcarski jest za młody do takich rozmów. Gasło to we mnie, gasło… Ustaliliśmy, że będziemy zbijać premie dla zawodników za mistrzostwo Polski, część się zgodziła, a potem kazano mi jeszcze raz tę kwotę zredukować. Fatalnie wyglądałem w oczach piłkarzy. Fajnie, że trafiłem na grupę takich, którzy mieli dobrze poukładane w głowie i po jakimś czasie mogłem takiemu „Frankowi” wytłumaczyć, że nie chciałem im zabierać pieniędzy. Tłumaczyłem niektórym, że chciałbym, aby Kuba Błaszczykowski dostał więcej i może część zawodników zgodziłaby się zrzec części kwot, które mieli sztywno wpisane w kontraktach. Nic więcej nie mogłem zrobić, bo mieli prawo powiedzieć: „panie, daj pan spokój, mamy do zapisane i do widzenia”. Ale zgodzili się (cenię za to Olka Kwieka) i dałem Kubie, panu, który kleił buty, kierowcy – panu Józkowi, który nigdy wcześniej nie dostał żadnej premii, księgowej, która oprócz pracy w klubie zajmowała się cateringiem i sprzątaniem po cateringu o dwunastej w nocy… Jedyną osobą, która nie otrzymała premii, byłem ja, żeby nikt mnie nie pomówił, że zabrałem komuś, by samemu zarobić. Miałem wystarczająco dobry kontrakt i nie musiałem prosić o dodatkowe pieniądze. A tamci ludzie też pracowali na nasz pomysł rodem z Porto. Na święta dostawaliśmy tam taką kartkę, na której każdy wpisywał pewną kwotę. Pierwszy zawsze był kapitan, który przekazywał pieniądze na ogrodników, panie, które naszywały numery lub tych, którzy sprzątali sprzęt. Dostawali od dwóch do pięciu tysięcy marek od pojedynczych piłkarzy. Joao przeznaczał na to chyba pół swojej pensji, ale zawsze potem mówił w szatni: „panowie, spokojnie, zaraz powygrywamy w Lidze Mistrzów i wszystko się wróci. Ci ludzie na naszych sukcesach nie zarobią”. Ja przyjechałem tam z zamiarem zarabiania pieniędzy i na początku nie umiałem się tak dzielić, ale fajnie, że mnie tego nauczyli. Nie przekazywaliśmy też takich kwot jak Joao, ale on był dla nas wielkim ciekawa historia… Premie za wygrany mecz w lidze dostawaliśmy przy obiedzie przed kolejnym meczem. Joao mówi: „Słuchajcie, córka Bandeiry będzie miała operację na serce w Paryżu. Ja zostawiam ten czek. Kto ma ochotę, niech też się dorzuci”. Osiemnaście czeków wpadło na środek. Cała kadra meczowa. Wziął te czeki i mówi: „dziękuję chłopaki”. Kiedy dawaliśmy Bandeirze te pieniądze, a był on już doświadczonym zawodnikiem i ta operacja nie przerastała go finansowo, oczywiście nie chciał ich wziąć. Na to Joao: „Twoja córka gra w tym zespole”. Chłopak się popłakał. Bobby Robson jak to zobaczył, odwołał trening i krzyknął do Ricardo Carvalho: „młody, leć po szampany!”. Nie wiem, skąd je wytrzasnął, bo do najbliższego sklepu był kawał drogi, mam nadzieję, że kiedyś go o to zapytam (śmiech). W tej drużynie była taka siła… Jakiś czas później, już po operacji Bandeira przyszedł do szatni, podziękował nam wszystkim, ale zamiast oddać „resztę”, poinformował, że kupił aparat medyczny dla szpitala Sao mi się sytuacja, kiedy w Barcelonie tuż po przyjściu Guardioli zmarł ojciec trenera bramkarzy. Mimo że za bodaj dwa dni mieli grać ligowy mecz, cała kadra wyruszyła na pogrzeb do miejscowości oddalonej o kilkaset kilometrów. Taka podróż siłą rzeczy musiała się odbić zmęczeniem, ale był to podobno jeden z najważniejszych momentów, jeśli chodzi o cementowanie więzi w zespole. W Porto, kiedy zawodnik leżał w szpitalu, a co chwilę zdarzały się jakieś urazy, to zawsze odwiedzała go cała drużyna. Zawsze! Tak jak na pogrzebie, o którym wspomniałeś – byłem zszokowany tą pozytywną energią, bo nie jechałeś z nastawieniem „a, przyjadą”, tylko to wszystko było cholernie szczere, a inicjatywa zawsze wychodziła od drużyny. Jak zawieźli mnie na pierwszą operację, prezydent klubu odprowadzał mnie na zabieg i pytał lekarzy, jak długo to potrwa i dopiero potem jechał do pracy. A jak jechał do Lizbony, to zanim wrócił do domu, zaliczył po drodze szpital, żeby zapytać, czy wszystko jest w już nie tylko kwestia profesjonalizmu, ale też mentalności. Mentalności. Na tym ostatnim wywiadzie powiedziałem mu: – Panie prezydencie, przyjechałem oddać panu smoka. – Jakiego smoka? – Jak leżałem w szpitalu, przyniósł mi pan smoka z brązu i powiedział, żebym był mnie takie gesty miały większą wartość niż medale czy mistrzostwa, w których nie miałem aż takiego udziału. Daliśmy mu tego bursztynowego smoka i widziałem, że się wzruszył, a to raczej człowiek o mentalności ojca, ale skała. Kiedy pierwszy raz odwiedziłem jego gabinet po odejściu z Porto, zobaczyłem tam zdjęcia z Krakowa. Bo tak mu się spodobało po meczu z Wisłą. I tak się zastanawiałem – czy ten facet nie robi tego piarowsko? Czy nie zmienia obrazów, żeby zrobić wrażenie na gościach? Bo to naprawdę robi zawsze nam zarzucała, że Porto to miasto regionalne, miasto rybaków. Gdy zdobyliśmy trzecie albo czwarte mistrzostwo z rzędu, Pinto da Costa przemawiał do ludzi z ratusza. „Jeżeli mamy wygrywać i mamy być miastem rybaków, to chcemy nim być! Jeżeli mamy być klubem regionalnym i zdobywać mistrzostwo, reprezentując ludzi z innych regionów – chcemy być miastem regionalnym”. I robił to z takim zapałem, że tłum – kilkadziesiąt tysięcy ludzi, może sto? – zachowywał się tak, jakby szedł na wojnę. Jeśli ktoś tego nie przeżył, to ciężko mu będzie zrozumieć, ale… To słowo niektórym się źle kojarzy, ale Porto jest jak sekta. Tak hermetyczne i mocne środowisko…Portugalczycy ogólnie są nacjonalistami, niezwykle utożsamiają się z krajem i swoim regionem. Choćby taka prozaiczna sytuacja – jeśli w Porto pijesz piwo Sagres, to niektórzy będą krzywo patrzeć, bo browar „portistów” to Super Bock. I analogicznie w Lizbonie. Portugalczycy są bardzo przywiązani do kraju i czują kompleks szczególnie wobec Hiszpanii. Kiedy graliśmy sparingi z Hiszpanami, nawet ze śmiesznymi klubami, czuć było w szatni ten nacjonalizm. Chłopaki jedli te „aspergiki”, żeby jeszcze się pobudzać. Fernando Mendes nawet raz w tunelu strefie mieszanej na Euro kiedy jakiś Portugalczyk udzielał wywiadu hiszpańskiej telewizji, koledzy ostro z niego szydzili. „No nie, patrz, z kim on rozmawia, nie wierzę!”. Albo malują domy w barwy klubowe, żeby jeszcze bardziej zaznaczyć to przywiązanie. Jak się tam urodzisz, to nie masz prawa wyboru, komu będziesz kibicował. Jeśli rodzina pochodzi z Porto, to przed chrztem zawiozą cię do klubu, żeby wyrobić kartę socio, po to byś po dwudziestu latach mógł się chwalić, jaki masz staż kibicowski. Tak ci trują od początku Porto, Porto, Porto, Porto, że w wieku ośmiu lat masz szalik, a jako nastolatek robisz sobie tatuaże. Taka mentalność…Znów wracamy do tej mentalności, bo – co ciekawe – powiedział pan kiedyś, że to w pewnym sensie ona pomogła panu dopiąć transfer do Porto. Najpierw miałem kosztować osiemset tysięcy dolarów, ale potem kwota skoczyła do miliona. OK, na to w Porto byli jeszcze przygotowani. Ale przyjechali, a tu milion dwieście. Wziął mnie Bobby Robson i powiedział: „wiesz co, nie kupimy cię”. Ja na to do Marzeny Młynarczyk, córki trenera, która tłumaczyła rozmowę: „podziękuj mu, że w ogóle ktoś taki jak on przyjechał mnie oglądać i może jeszcze kiedyś się spotkamy na jakimś stadionie”. A Bobby: „bierzemy cię”.Ile w końcu zapłacili? Ponoć milion, ale jak pojechałem do Portugalii, to słyszałem, że milion wspomina pan w Canal+ o Robsonie, nawiązując praktycznie do wszystkiego. Tak, bo to nieprawdopodobny autorytet. Kiedy pracował w Porto, jego żona uczyła angielskiego za darmo, jeździła po fabrykach obuwniczych i koszul, brała wybrakowane rzeczy, sama doszywała te guziki, a potem rozwoziła po domach dziecka. A jak przyjeżdżały żony piłkarzy, to pełniła rolę przewodnika i szukał a nawet przedszkoli dla dzieci. Bobby natomiast trzymał największą sztamę z tymi, którzy nie wpasował się w politykę klubu. Idealnie. Kiedy pracował już w Barcelonie, przyjechał na mecz Porto – Benfica. I zadzwonił do mnie: – Greg, jak kolano? – No, mam problem. Znowu trzeba będzie operować. – A co robisz? – Siedzę, byłem na rehabilitacji. – Wpadnij do hotelu, zjemy na jeden dzień, a potrafił znaleźć czas dla byłego podopiecznego, który nawet nie był podstawowym zawodnikiem. Z naszej pierwszej wspólnej kolacji pamiętam każde słowo. Miałem dwadzieścia kilka lat i byłem trochę spięty. – Czego byś się napił? – A nie wiem trenerze. Może wody? – Poczekaj chwilę… Krępujesz się? – Trochę tak. – Wyobraź sobie, że mnie tutaj nie ma. Jesz sobie kolację i sam możesz wybrać, czego się napijesz. – Whisky – odpowiedziałem, choć z tego braku luzu nie zdążyłem nawet objąć wzrokiem całej półki w restauracji. – To zamów sobie, bo jutro możesz umrzeć, a nie będziesz wiedział, jak każde oddzielne słowo. Długo się zastanawiałem, dlaczego mi o tym powiedział akurat w taki sposób. Przypomniałem sobie, że Bobby zmagał się z nowotworem przewodu pokarmowego i był już po trudnej terapii. To musiało mieć na niego wpływ. Cała ta sytuacja miała przesłanie, żeby wszystkiego w życiu spróbować, by potem niczego nie żałować. A ja całe życie wysłuchiwałem od trenerów: „tylko piwa nie pić”. W Porto przy kolacji klubowej butelki wina stały na stole i nikt nie miał pretensji. Albo inny polski trener – pominę przez grzeczność nazwisko – apelował, by nie pić kawy. No to wiesz…W Portugalii i Hiszpanii nikt nikogo nie szpieguje, ale wymagają profesjonalizmu. Ja kochałem Bobby’ego za tę szczerość. W „Jeden na jeden” opowiadałem taką historię o chłopaku, który wspinał się na siatkę, by oglądać nasze treningi…Może pan opowiedzieć jeszcze raz. Nie wszyscy oglądali. Treningi były zamknięte, ale pojawiał się jeden fanatyk, na oko 25 lat, który wisiał na siatce i stamtąd je obserwował. Wydawał nam się postrzelony, może był nawet bezdomny, bo wisiał tam w bezramienniku, gdy było dziesięć stopni i lał deszcz. To było tak wysoko, że nawet bramkarzom ciężko było tam dokopać, a my, głupi, waliliśmy w niego z tych piłek. Bobby kazał ochronie go ściągnąć i przyprowadzić na nasze boisko. – Dlaczego ty tam wisisz? – Kocham ten zespół i chcę patrzeć, jak trenujecie. – To przyjdź jutro na były zamknięte, ale Bobby dał mu cały strój, opaskę kapitana i mówi: „ty i Vitor Baia wybieracie zespoły”. A piłkarze, wiadomo: „tylko mnie wybierz, mnie, mnie!”. I nawet nieźle ten chłopak grał w piłkę! Skończył się trening i Bobby mówi: „od czasu do czasu pozwolę ci trenować, ale proszę – nie wiś już na tej siatce”. Zszedł gość do szatni, a trener wziął nas do kółka i powiedział: „jeżeli będziecie się w stanie poświęcić w 70% dla tego klubu tak jak on, to będziemy mistrzem”. Zamarła cisza, bo zdaliśmy sobie sprawę, że wcześniej wychodziliśmy na trening jako gwiazdy, które robią sobie jaja z gościa, który ma zakaz. Chłopak już się na kolejnych treningach nie pojawił, ale to była dla nas fantastyczna lekcja. Nie pamiętam jakichś wyjątkowych odpraw Bobby’ego, ale właśnie takie sytuacje. One były podejście do meczów. Kiedy jechaliśmy na Salgueiros albo inne przeciętne drużyny, zawsze była maksymalna koncentracja. Cały autobus w ciszy, nikt się nie odzywał. Wiedzieliśmy, że jeśli podejdziemy do tego na luzie, to możemy pogubić punkty. A na Benfice? Przed meczem siatkonoga, gdzie niektórzy – uwierz – wylewali litry potu, a jak trener wchodził do tej salki, to było tylko: „panie trenerze, niech pan wróci do siebie, my sobie poradzimy”. I potem laliśmy tę Benfikę! Jeszcze jedna ciekawa sprawa – kiedy przegrywaliśmy 0:2, zawsze było „wszyscy do obrony!”. Ale naprawdę – wszyscy. Wyobrażasz sobie? A w Polsce zawsze na hurra do przodu i kończy się zwykle 0: miał ogromny wpływ na Jose Mourinho, którego też miał pan okazję poznać. Przed meczem piątkowym lub sobotnim mieliśmy gierki 2×10 minut, w którym Robson pozwalał Mourinho sędziować. Pamiętam, jak raz Sergio Conceicao coś się nie spodobało, kłócił się o jakiś aut. Co na to Jose? Wysłał go do szatni. Mourinho – czwarty czy piąty trener w klubie, który mógł tylko sędziować. Nawet nie pytał Bobby’ego, który stał sto metrów dalej. Po prostu traktował siebie w tym momencie jako wy jak go traktowaliście? Jako kumpla. Zawsze, jak wracaliśmy ze spaceru czy z treningu, Mourinho szedł ze starszyzną na końcu. Ja trzymałem się z młodszymi i nie wiem, o czym rozmawiali, ale nikt nigdy nie mówił: „weź spuść tego Jose po brzytwie, bo nie idzie, żebyśmy pogadali”. A to nie było takie proste – być czwartym asystentem i zdobyć taki szacunek Jorge’a Costy, Baii czy Aloisio. On na tyle czuł piłkę, że był dla nich równorzędnym partnerem do rozmowy. Inni asystenci, czyli Augusto Inacio czy Andre, byli świetni piłkarze Porto, nie mieli z nimi takiego zdarzyło się w Warszawie wykorzystać znajomość z panem, ale… chyba szybko tego pożałował. Nie no, wspomina Polskę miło, ale ja nie przygotowałem się do jego przyjazdu. Było koło dwunastej w nocy, poszliśmy z Mourinho i Antero do Marriotta, włożył swoją złotą kartę do wolnostojącego bankomatu i mu wciągnęło. Mówię do recepcjonisty: – Weź pan przyprowadź kogoś do obsługi. – Przyjdą o szóstej rano. – Pan oszalał?! Ten człowiek ma rano samolot i musi wyciągnąć tę kartę. – Zostaw to Greg, już zablokowałem – powiedział Mourinho po zakończeniu rozmowy mi było, że nie mogłem mu pomóc w tak błahej sprawie. Dobra, jedziemy na miasto. Zatrzymał się taksówkarz koło dyskoteki, już mamy wejść, a nagle z knajpy wypada dwóch gości i jeden drugiego tak strzelił, że tamten padł. Jose się zatrzymał i mówi: „nie mogę wrócić z podbitym okiem do Porto”. Nie jestem warszawiakiem i miałem do siebie pretensje, że nie podpytałem Marka Jóźwiaka czy Jacka Bednarza, gdzie można skoczyć i skończyliśmy w mnie jeszcze zaskoczyło… Kiedy Polonia grała w Porto z Płocku, do Warszawy, żeby załatwić sprawy organizacyjne, przyleciał Antero. Kiedyś dziennikarz gazetki „Dragoes”, a teraz menedżer klubu. Jedziemy do tego Płocka, zobaczyć boisko, kimnąłem sobie z nudów, obudziłem się, patrzę, a Antero non stop coś notuje. Potem wybraliśmy się na spotkanie z policją i ten mnie pyta: „Grzegorz, zapytaj, czy zamiast dwóch samochodów mogą nas eskortować cztery motory”. Policjant pewnie sobie myśli: „kurde, co za świr. Po cholerę mu motory?”. No ale pytam: – Panowie, dacie te motory? – Ale co panu przeszkadza, przecież i tak na sygnale lecimy, co za problem? – Jest problem, proszę pana. Bo na odcinku sześciuset metrów droga jest remontowana i puszczacie wszystkich wahadłowo. Jeśli pojedziemy z motorami, to dojedziemy do Płocka bez zatrzymywania dwa kroki do przodu. To są jaja, o czym oni myślą… Wszystko dopięte na ostatni guzik. Jesteśmy już w Płocku i Antero prosi, żebym zapytał, czy boisko zostanie zroszone przed meczem. – Tak, tak. – Zapytaj, ile minut przed meczem? Dwadzieścia? Pół godziny? – Panie, jakie dwadzieścia? My te rury musimy porozkładać. O ósmej je rozkładamy, o dwunastej kończymy lać, o pierwszej zbieramy, bo o piątej mecz!Daleko byliśmy organizacyjnie od tych pucharów… Ale Porto to Porto. Dla nich nawet Sporting, Benfica czy Braga to inna liga pod względem końcu zarobili przez siedemnaście lat 103 miliony euro na… samych obrońcach. A teraz sprzedali samego Hulka za 55 milionów. 103 miliony na samych obrońcach, na Falcao, dziś najlepszego napastnika na świecie, wydali cztery. Grosze. Sergio Conceicao wzięli z Felgueiras za 200 tysięcy dolarów, a sprzedali do Lazio za piętnaście milionów. Domingos do Teneryfy, Secretario do Realu Madryt, Vitor Baia, Doriva, Maniche, Deco, wcześniej Jardel… I co jest w tym pięknego? Ł»e odchodzą takie gwiazdy i nie ma od razu ciśnienia na wygrywanie. I tak zagrają w Lidze Mistrzów, w której przynajmniej wyjdą z grupy, a może nawet wygrają całe rozgrywki. I to nie jest przypadek, jak awans Wisły w Lidze Europy dzięki szczęśliwemu wynikowi w byliśmy na drugim miejscu i graliśmy z Boavistą, która liderowała, trener wszedł do szatni i powiedział: „To, że wygracie, jestem pewny. Ale nie chcę widzieć, że po meczu – który wygramy – skaczecie z radości i układacie jakąś wieżę. Wygrywamy, przybijacie piątki, a w szatni róbcie, co chcecie. Benfica, z którą gramy za trzy tygodnie, ma się was bać. Nie traktujemy meczu z Boavistą jako starcia z liderem. Idziemy tam wykonać swoją robotę”. Nie mogłem tego zrozumieć. „Kurwa, o co on się czepia? Nie możemy się cieszyć?”. Wygraliśmy 3:0, siedziałem na ławie, ale obserwuję chłopaków i faktycznie nie było tej radości. Tylko piątki. Sprzedaliśmy na murawie obraz drużyny, dla której zwycięstwo z liderem nie jest komentując Ekstraklasę, obserwuję, w jaki sposób drużyny zbiegają do szatni. Jeśli wbiegają równo i pewnie, to przeciwnik widzi, że to 0:0 czy jakikolwiek inny wynik cię nie satysfakcjonuje. Chodzi o pokazanie tej tej zmiany mentalnościowej wśród polskich piłkarzy miał być Dan Petrescu. Marcin Baszczyński ostatnio mi powiedział, że Rumun przyszedł z nastawieniem, żeby stłamsić polskie gwiazdki. Słyszałem też, że zdarzało mu się obrażać zawodników, np. Mauro Cantoro. Jakie pan, jako osoba, która sprowadziła Dana do Polski, ma o nim zdanie? Niby monitorował treningi, ale czasami naprawdę go było błędem? Nie. Po prostu Dan pewnych rzeczy musiał się nauczyć. Dziś często się w mediach o nim wspomina, jako o człowieku, który mógłby dać w kość polskim piłkarzom. Ale w Wiśle przesadzał i kiedy obserwowałem niektóre treningi z boku, to sam aż cierpiałem. Potrafił się jednak wybronić, bo pokazywał mi badania z klubu rumuńskiego, w którym pracował i te z Wisły. Kiedy podejmowałem dyskusję, zawsze słyszałem: „wyciągnąć ci tę kartkę?”. Z nim nie dało się dyskutować. Miał rację i koniec. Ale może tak to powinno wyglądać. Jak jedziesz grać za granicę, to nikogo nie interesują twoje relacje z trenerem. Albo swoją robotę wykonasz, albo do widzenia. Przyjdzie zabraknie „kropki nad i”, czyli grania, jak ujął to Paweł Brożek. Dlatego lubię, kiedy polscy piłkarze wyjeżdżają do przeciętnych europejskich klubów i dochodzą do tych samych konkluzji. Ł»e nikt się z nikim nie cacka i nie przekonuje do ciężkiej pracy. Nie ma znaczenia, że wydali na ciebie milion euro. To nie znaczy, że musisz grać. Najlepiej, jak piłkarz pokornie powie: „nie dałem rady”. Kiedy w Porto dostałem w twarz z buta i za chwilę mieli mi zakładać szwy, kapitan tylko podszedł: „Wstań, to się będzie zdarzało”. Nie było: „Greg, trzymaj się, dasz radę”.Wasze pokolenie miało inne podejście. Pan mówi po portugalsku perfekcyjnie, Juskowiak nauczył się w Lizbonie błyskawicznie, Kowal w Betisie tak samo, że nie wspomnę o ekipie z Bundesligi. To wszystko ma wpływ na grę i życie w obcym kraju. A teraz? Jeleń potrzebowałby dwudziestu lat, żeby się nauczyć francuskiego, Pawłowski pobił rekord żenady, a Małecki, jak potrzebował klucza do pokoju na zgrupowaniu, to wykrzykiwał przy recepcji „room, room!”. No i nie ma kogo i czego żałować! Za piętnaście lat nikt nie będzie pamiętał o moim pokoleniu. Nie ma co się nad nimi nie, ale krytykować tak. Krytykować tak. Oni muszą zrozumieć, że kraj nie stoi za nimi murem. Pytamy, dlaczego polska drużynie na awansuje do Ligi Mistrzów. Bo tamto, bo sramto. Bo budżet średni, nie przyjeżdżają gwiazdy. Ale jak nasze rodzynki wyjeżdżają, to – nie wspominając o Dortmundzie czy Szczęsnym – też nie dają rady. Już nie mówię o czasach Koseckiego, Dziekanowskiego czy Urbana, ale komu dziś się udaje? Dlatego niech wyjeżdżają, wracają i otwarcie powiedzą – „nie dałem rady”.To, że ma pan najbardziej krytyczne spojrzenie ze wszystkich byłych piłkarzy, a dziś ekspertów Canal +, wynika właśnie z tego, że grał pan na Zachodzie? Oczywiście, w Polsce bym tego nie zrozumiał. Tu wszędzie byłem głaskany i ani w Olimpii, ani w Górniku, ani w Widzewie nie wiedziałem, co to ławka rezerwowych. Wtedy mój wyjazd był spowodowany chęcią zarabiania pieniędzy. Dziś zawodnicy nie muszą „uciekać”. Polska powinna być dla piłkarzy krajem, w którym się zarabia, ale bogaci za granicą. My tymczasem zamieniliśmy się w kraj, w którym się bogaci, mimo że nie spełniamy żadnych kryteriów, bo nie osiągamy żadnych wyników w to się zmienia. Wszołek nie zarabia w Polonii kokosów, a ewentualny transfer za granicę byłby dla niego olbrzymim skokiem, jeśli chodzi o finanse. Tak samo Wolfsburg dla Klicha, choć nie wiem, czy to dobry przykład, bo Mateuszowi odechciało się grać w piłkę. Ale może wróci jako mądrzejszy człowiek wychowany przez krótki czas w innej mentalności. Może kiedyś wykona dobrą robotę jako trener? Ciężko odpowiedzieć, bo za bardzo wybiegamy w przyszłość, ale może tacy ludzie nie będą błyszczeć autorytetem, jeśli chodzi o osiągnięcia, ale o metody szkoleniowe i podejście? Nie wiem, naprawdę. Nie chcę też być dyżurnym krytykiem, ale jak widzę zachowania Wojciechowskiego czy Patryka Małeckiego, który wysyła kibiców na drugą stronę Błoń to, co mam mówić? Ci kibice zostaną i te pokolenia dalej będą za Wisłą, ale Małeckiego już nie będzie. Chyba musi wskoczyć „czwórka” z przodu, żeby to zrozumiał. Szkoda, bo miał przecież kilka autorytetów w drużynie. Począwszy od Baszcza i Stolara, na Cleberze propos Clebera… Narzekamy na polską piłkę i jemu to środowisko tak zbrzydło, że wyemigrował do Portugalii, aby tam otworzyć biznes. Przecież on miałby większą satysfakcję z wyszukiwania Wiśle zawodników niż prowizję, ale skoro nie chcieli korzystać z jego rad… Można się zniechęcić. Szkoda też jego syna, bo chciałem pomóc w tym, żeby został, ale Wisła chyba nie chciała do końca z niego skorzystać. Poszło o pozwolenie na pracę dla ojca. Szkoda, bo mieli gotowego chłopaka do gry i ojca, który mógłby się zajmować skautingiem. Kontaktu z piłką brazylijską nigdy za wiele. Nie wiem, zbyt lekką ręką to poszło. Prezes Cupiał chyba nie miał serca, żeby zadbać o pozostanie ma pan wrażenia, że Cupiał ma już dość Wisły, chce wypompować, ile się da i się zwinąć? Myślę, że nie. Co on może wypompować? Pieniądze, które zarobili teraz, idą na działalność bieżącą. Kogo mogą sprzedać? Meliksona? Ale za jakie pieniądze? Pół miliona? Ciężko o więcej. Takie są realia. Myślałem ostatnio, że może powinno się wprowadzić w Polsce minimalny limit zarobków dla obcokrajowców. Strzelam – 150 tysięcy euro. Wtedy każdy trzy razy by sprawdził, czy wyda takie pieniądze i każdy klub musiałby postawić na szkolenie. Pomyłki będą, ale już nie takie. Nie wiem, czy można wprowadzać takie obostrzenia, ale może powinniśmy wprowadzać takie zasady? Kiedyś nie było kasy na podgrzewane murawy, dachy na trybunach, a jak wprowadzono licencje, to nagle finanse się pojawiły. U nas kluby się boją, że wyszkolą zawodnika do 18. roku życia, a potem on odejdzie za niewielkie pieniądze. Ale jeśli nauczysz piłkarza zaufania, opłacisz mu operacje i wie, że będzie mógł polegać na klubie, to tak łatwo tego klubu nie opuści. Bez względu na pozycję w tabeli, system powinien być taki sam. A u nas? Regulaminy zmieniają się co rok, bo jeden trener wprowadzi taki, a drugi pan jeszcze powie na koniec coś o akademii Grzegorza Mielcarskiego. Wydaje mi się, że najlepiej rozumiałbym się z 14-15-latkami. Przychodzę czasem na treningi lokalnych drużyn i wiele rzeczy mi się nie podoba. Forma jest coraz lepsza, ale egzekwowanie pozostawia wiele do życzenia. Trenerzy nie uczą odpowiedzialności i poświęcenia, nie potrafią motywować. Od trzynastolatków trzeba wymagać naprawdę dużo. W Porto obserwowałem, jak trenuje Tomas Podstawski, 17-latek i byłem pod ogromnym wrażeniem. Chłopak dostaje powołanie na mecz z Manchesterem City i jest praktycznie gotowy do gry. Ale na tym etapie już się nie myśli o technice. A tutaj obserwuję trening, bramkarz leży w prawym rogu, napastnik podbiega i ładuje w lewy, a trener „zaliczone”. Albo trener się odwraca zebrać pachołki, a połowa drużyny już nie biegnie. I nie zarażasz zawodnika, wychodzi leserstwo. Lepiej zrobić jakieś ćwiczenie na stojąco, powoli, niż szybko, ale niedokładnie. Nie – „panowie, trzy minuty jeszcze”, tylko „jeszcze trzy próby, aż zrobicie dobrze”. Ale ta mentalność się zmienia i wielu ludzi przygotowuje tych chłopców naprawdę bardzo większości pewnie byli piłkarze. Niekoniecznie. Dla mnie największymi autorytetami byli oczywiście Robson, ale też trener Staszewski w Polonii Bydgoszcz, który chodził na moje wywiadówki, żeby sprawdzić, czy nie olewam szkoły i nawet zaglądał mi do zeszytów. Powiedział mi, że jeśli nie będę chodził do szkoły, to drzwi na treningi też mam zamknięte. Nie chcę, żeby w moim przypadku skończyło się na gadaniu, bo nie mam doświadczenia, ale chciałbym podchodzić do tych piłkarzy indywidualnie. W Polsce nie ma podziału w szkoleniu trenerów. Ci, którzy mają się zajmować dziećmi, uczą się tego samego, co ci od seniorów. A w pracy z młodymi grupami bardzo ważna jest psychologia i pan startuje? Zabiorę się za to w najbliższych dniach. Muszę się dowiedzieć, na jakiej zasadzie ma to działać. Chciałbym, żeby zawodnicy z mojej akademii pojawiali się na „luksusowych” meczach ekstraklasy, ale też trzecioligowych, żeby mieli skalę porównawczą i zobaczyli, że nie każdy dojeżdża na trening super samochodem i ma do dyspozycji kilkadziesiąt piłek na i jeszcze jedna ważna sprawa – porządek z rodzicami. Pewnie niektórym podpadnę, ale nie wyobrażam sobie takich sytuacji w mojej akademii, że jeden rodzic się drze „czemu nie strzelasz z lewej”, drugi wtrąca się i udziela rad swojemu synowi, trzeci krzyczy, że nie wie, czemu jego syn nie gra, skoro zapłacił za komplet strojów, a czwarty wyzywa piątego, że jego dziecko kopnęło syna tamtego gościa. Cyrk. No cyrk, ale powszechny. „Syn mi przychodzi do domu i płacze, a ja nie płacę panu za to, żeby pan go nie wystawiał”. Wolę powiedzieć wprost – proszę nie przychodzić na zajęcia, bo mi państwo przeszkadzacie. Wiesz co, ja tak sobie myślę – gdybym nie został piłkarzem, to chyba pracowałbym w przedszkolu z dziećmi. Strasznie lubię wymyślać dzieciom gry i zabawy. Pytałeś, czy czuję zadrę po Wiśle. Nie, bo największym marzeniem mojego życia było mieć syna. Teraz go mam, trzyletniego, i spędzam z nim tyle czasu, ile tylko mogę. I naprawdę wzrusza mnie to. Taki ze mnie wrażliwy gość (śmiech).Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA To chciałbym zobaczyć tego gościa, co złamał cała rękę w przedramieniu i nic sobie z tego nie robił xp. @wierzbolas: Nie to, że nic nie robił tylko zwyczajnie nie czuł, że jest złamana. Notabene gość boksował. Potem mówił, że ból poczuł dopiero w momencie jak spojrzał na swoją rękę wygiętą w drugą stronę. Chyba, że masz na myśli pęknięcie, ale już złamania @wierzbolas: Mam na myśli złamanie. i to trzeba byc naprutym fes @wierzbolas: No widocznie nie trzeba. (tego nie miałem, ale w sportach czasem się zdarza i nikt dalej nie walczy czy jedzie dalej xp) @wierzbolas: Bo od tego jest trener by to przerwać. że nie zawsze szybko się konczą @wierzbolas: Ja nie twierdzę, że zawsze się szybko kończą. Twierdze tylko, że złamanie nie zawsze oznacza natychmiastową przegraną. Śląsk Wrocław przesunął Krzysztofa Mączyńskiego do rezerw. Wrocławianie chcieli pożegnać się ze swoim kapitanem za porozumieniem stron, ale ten nie przystał na zaproponowane warunki. Na oficjalnej stronie Śląska czytamy wypowiedź Dariusza Sztylki: – Kontynuujemy nasze działania, które na dobrą sprawę rozpoczęliśmy w marcu. Nasza drużyna potrzebuje nowego otwarcia, dlatego wraz z zakończeniem rozgrywek zdecydowaliśmy się na daleko idące zmiany. Nie koncentrują się one tylko na jednej czy dwóch postaciach, podejmujemy szersze działania, które mają pomóc drużynie wrócić na poziom, jaki prezentowaliśmy w dwóch poprzednich sezonach. Jesteśmy bardzo wdzięczni Krzysztofowi za 3,5 roku gry w pierwszym zespole, za jego zaangażowanie i walkę dla Śląska, uznaliśmy jednak, że dla dobra obydwu stron nadszedł czas na zakończenie współpracy. Podjęliśmy rozmowy o polubownym rozwiązaniu obowiązującego kontraktu, jednak Krzysztof nie zdecydował się na ten wariant i dlatego rozpocznie przygotowania z drugim podaje „Super Express”, Mączyński pierwotnie zaakceptował formę rozstania zaproponowaną przez Śląsk, wedle której miałby otrzymać odprawę w wysokości 200 tysięcy złotych. Później jednak zmienił zdanie. Zainteresowanie usługami Mączyńskiego wyrażały dwa kluby z Krakowa – Wisła i Wieczysta. WIĘCEJ O ŚLĄSKU WROCŁAW:Sztylka: – Jak najbardziej należała mi się żółta kartka. Wywiad z dyrektorem sportowym ŚląskaAdam Pietrowski powraca. Tym razem chce zbawiać Śląsk WrocławIvan Budowniczy. Na jakiego trenera postawił Śląsk?Fot. Najnowsze Suche InfoHyballa odchodzi z Trenczyna po nieco ponad miesiącu Peter Hyballa 12 czerwca objął posadę w słowackim Trenczynie. Dziś klub poinformował, że rozstaje się ze szkoleniowcem za porozumieniem stron. Hyballa poprowadził zespół w dwóch meczach – zremisował 0:0 z Żyliną i przegrał 0:4 ze Slovanem Bratysława. W tabeli Trenczyn jest ostatni. Nie był to więc specjalnie udany start, niemniej tak szybkie pożegnanie mogłoby dziwić, gdybyśmy nie mówili o Hyballi. Były trener Wisły po rozstaniu z krakowskim klubem: poprowadził Esbjerg od 31 maja […] z asystą przeciwko Fenerbahce Tomasz Kędziora zaliczył świetną asystę w meczu przeciwko Fenerbahce w ramach eliminacji do Ligi Mistrzów. Polak wpadł w pole karne, przełożył sobie obrońcę i idealnie wypatrzył Bujalskiego, który wpakował piłkę do siatki: GOL | Fenerbahçe 0-1 Dinamo Kiev ⚽️ 57′ Buyalskyy Maç Linki ve anlık goller için takip: @GoalHubTR — Anlık Goller (@gh_anl) July 27, 2022 Gol padł w 57. minucie spotkania, było […] – W Bayernie cieszą się, że Lewandowskiego już nie ma Dietmar Hamann skomentował odejście Lewandowskiego z Bayernu. Były zawodnik Bawarczyków powiedział: – Myślę, że w Bayernie cieszą się, że Lewandowskiego już nie ma. On rozpoczął to całe zamieszanie, wygłosił kilka oświadczeń. Trzeba powiedzieć, że Bayern zachował się bardzo dobrze i profesjonalnie. Lewandowski zrobił klubowi wielką przysługę swoimi wypowiedziami. Bez nich pewnie nigdy nie osiągniętoby za niego takiej ceny. Choć odejście Lewandowskiego jest nieprzyjemne, to wyświadczył Bayernowi przysługę. Przypomnijmy, […] – Ronaldo nie pasowałby do naszej filozofii Wygląda na to, że Cristiano Ronaldo musi się pogodzić z tym, iż nikt wielki go obecnie nie chce i musi pozostać w Manchesterze United. Portugalczyk przez pewien czas był łączony z Bayernem Monachium. I rzeczywiście Bawarczycy nad tym tematem się pochylili, ale to tyle. Oliver Kahn tłumaczy: – Dyskutowaliśmy na temat Ronaldo. Gdyby tak nie było, to znaczyłoby, że nie wykonujemy dobrze swojej pracy. Uważam, że Ronaldo to jeden z najlepszych piłkarzy w historii. Doszliśmy do wniosku, że mimo naszego uznania, Cristiano […] nowym kapitanem Legii Po odejściu Mateusza Wieteski Legia potrzebowała nowego kapitana. Będzie nim Josue. Poinformował o tym Kosta Runjaić na konferencji prasowej. Jak stwierdził: – Pierwszym kapitanem będzie Josue, drugim Bartosz Kapustka, zaś trzecim Paweł Wszołek. Taki tercet sobie wybrałem. W tej kwestii ciekawe są dwie kwieste. Po pierwsze – Legia ma w ostatnim czasie pecha z funkcją kapitana. Nie tak dawno przecież Vuković mianował do tej roli Luquinhasa, a ten zaraz wyjechał […] Widzewa z Lechią zostanie przełożony? Kolejny mecz w Ekstraklasie zostanie przełożony? Tym razem chodzi o starcie Widzewa z Lechią. Wszystko przez problemy… Cypryjczyków. Otóż Aris Limassol – potencjalny rywal Lechii lub Rapidu – nie gra spotkań pucharowych na swoim stadionie, tylko na obiekcie w Larnace. A AEK też ma swój mecz w Europie. Jeśli więc Lechia ogra Rapid, a Aris utrzyma prowadzenie w dwumeczu z Neftczi Baku (2:0 w pierwszym starciu), spotkanie będzie musiało zostać przełożone. Nie ma bowiem […] odchodzi z Trenczyna po nieco ponad miesiącu Peter Hyballa 12 czerwca objął posadę w słowackim Trenczynie. Dziś klub poinformował, że rozstaje się ze szkoleniowcem za porozumieniem stron. Hyballa poprowadził zespół w dwóch meczach – zremisował 0:0 z Żyliną i przegrał 0:4 ze Slovanem Bratysława. W tabeli Trenczyn jest ostatni. Nie był to więc specjalnie udany start, niemniej tak szybkie pożegnanie mogłoby dziwić, gdybyśmy nie mówili o Hyballi. Były trener Wisły po rozstaniu z krakowskim klubem: poprowadził Esbjerg od 31 maja […] z asystą przeciwko Fenerbahce Tomasz Kędziora zaliczył świetną asystę w meczu przeciwko Fenerbahce w ramach eliminacji do Ligi Mistrzów. Polak wpadł w pole karne, przełożył sobie obrońcę i idealnie wypatrzył Bujalskiego, który wpakował piłkę do siatki: GOL | Fenerbahçe 0-1 Dinamo Kiev ⚽️ 57′ Buyalskyy Maç Linki ve anlık goller için takip: @GoalHubTR — Anlık Goller (@gh_anl) July 27, 2022 Gol padł w 57. minucie spotkania, było […] – W Bayernie cieszą się, że Lewandowskiego już nie ma Dietmar Hamann skomentował odejście Lewandowskiego z Bayernu. Były zawodnik Bawarczyków powiedział: – Myślę, że w Bayernie cieszą się, że Lewandowskiego już nie ma. On rozpoczął to całe zamieszanie, wygłosił kilka oświadczeń. Trzeba powiedzieć, że Bayern zachował się bardzo dobrze i profesjonalnie. Lewandowski zrobił klubowi wielką przysługę swoimi wypowiedziami. Bez nich pewnie nigdy nie osiągniętoby za niego takiej ceny. Choć odejście Lewandowskiego jest nieprzyjemne, to wyświadczył Bayernowi przysługę. Przypomnijmy, […] – Ronaldo nie pasowałby do naszej filozofii Wygląda na to, że Cristiano Ronaldo musi się pogodzić z tym, iż nikt wielki go obecnie nie chce i musi pozostać w Manchesterze United. Portugalczyk przez pewien czas był łączony z Bayernem Monachium. I rzeczywiście Bawarczycy nad tym tematem się pochylili, ale to tyle. Oliver Kahn tłumaczy: – Dyskutowaliśmy na temat Ronaldo. Gdyby tak nie było, to znaczyłoby, że nie wykonujemy dobrze swojej pracy. Uważam, że Ronaldo to jeden z najlepszych piłkarzy w historii. Doszliśmy do wniosku, że mimo naszego uznania, Cristiano […] nowym kapitanem Legii Po odejściu Mateusza Wieteski Legia potrzebowała nowego kapitana. Będzie nim Josue. Poinformował o tym Kosta Runjaić na konferencji prasowej. Jak stwierdził: – Pierwszym kapitanem będzie Josue, drugim Bartosz Kapustka, zaś trzecim Paweł Wszołek. Taki tercet sobie wybrałem. W tej kwestii ciekawe są dwie kwieste. Po pierwsze – Legia ma w ostatnim czasie pecha z funkcją kapitana. Nie tak dawno przecież Vuković mianował do tej roli Luquinhasa, a ten zaraz wyjechał […] Widzewa z Lechią zostanie przełożony? Kolejny mecz w Ekstraklasie zostanie przełożony? Tym razem chodzi o starcie Widzewa z Lechią. Wszystko przez problemy… Cypryjczyków. Otóż Aris Limassol – potencjalny rywal Lechii lub Rapidu – nie gra spotkań pucharowych na swoim stadionie, tylko na obiekcie w Larnace. A AEK też ma swój mecz w Europie. Jeśli więc Lechia ogra Rapid, a Aris utrzyma prowadzenie w dwumeczu z Neftczi Baku (2:0 w pierwszym starciu), spotkanie będzie musiało zostać przełożone. Nie ma bowiem […] – Wydatki w Legii na wynagrodzenia stanowią 90 procent przychodów? To chore. Normalnie funkcjonujący klub powinien mieć 50-55 procent – uważa Jacek Bednarz – Mówiliśmy o strategii w klubach. Mnóstwo o niej słyszę, każdy stara się ją mieć. A to najczęściej propaganda – dodaje – Pytanie jest takie, czy Vuković nie zrobił sobie krzywdy. Jego ta praca niesamowicie dużo kosztuje, wszyscy go krytykują. Według mnie źle zaczął od tej wypowiedzi w mediach – twierdzi Bednarz ŁUKASZ OLKOWICZ: Załóżmy, że jestem milionerem. Mam 200 milionów złotych i zastanawiam się, czy zainwestować w polski klub. Namawiałby mnie pan? JACEK BEDNARZ: Zapytałbym, czy pan traktuje te 200 milionów jako inwestycję. Co one mają panu dać jako właścicielowi? Na początku to miałbym dużo wątpliwości. Bo polska piłka klubowa kojarzy się z drużynami, które w lipcu żegnają się z pucharami, pustymi stadionami i niskim poziomem. JACEK BEDNARZ: Czekałaby nas szczera rozmowa. Najpierw o pana oczekiwaniach. Jeśli odpowiedź byłaby precyzyjna, wtedy mógłbym odpowiedzieć twierdząco lub odradzić. Gdy ktoś inwestuje wyłącznie z emocjonalnych powodów, to prędzej czy później będzie rozczarowany. Ale może też w krótkim czasie przebić się do świadomości kibiców. JACEK BEDNARZ: Przez chwilę zrobi się o nim głośno, będzie popularny. Bez celu, nazwijmy go sportowo-biznesowym, to za mało. Co najlepiej, żeby kierowało inwestorem, który chce przejąć klub? JACEK BEDNARZ: Chęć ulepszania go, by działał jak dobry mechanizm. To bardzo dobra ambicja. Wtedy doradzę: „Jest kilka możliwości, można ten biznes poprowadzić w sposób a, b, c albo d. W zależności od tego, co jest dla pana priorytetem?”. Zdominować polską ligę, w Europie nie zatrzymywać się na eliminacjach, tylko grać w fazach grupowych. JACEK BEDNARZ: Z mniejszym budżetem, abstrahując od okoliczności i rywali po drodze, Legia awansowała do Ligi Mistrzów. Ale same pieniądze nie zagwarantują sukcesu. Wracamy do odpowiedzi na pierwsze pytanie. Bardzo często sami właściciele nie potrafią zdefiniować oczekiwań. Zadajesz im pytania, które pozostają bez odpowiedzi. Po co panu ten klub? Czy jest jakiś biznesowy powód, dla którego stał się pan jego właścicielem? Czy chodzi o emocje, ambicje? Ważniejszy jest sport czy biznes? Pracowałem w klubie, gdy właściciel nie miał żadnej wizji. Rozmowa o niej była bardzo trudna. Myślał z dnia na dzień? JACEK BEDNARZ: Miał jedno marzenie. Związane z Ligą Mistrzów? JACEK BEDNARZ: Tak. Chyba wiem, o kogo chodzi. JACEK BEDNARZ: Głównie słyszało się komunały. Zanim pan podjąłby decyzję, zapytałbym, w jakim czasie chce pan awansować do fazy grupowej i który klub miałby być beneficjentem. W zależności od tego, co by pan odpowiedział, szukalibyśmy rozwiązania. Droga do sukcesu przy dużym brandzie jest krótsza. Czyli już na starcie Legia ma przewagę nad Wisłą Płock. JACEK BEDNARZ: Teoretycznie łatwiej dostać się do Ligi Mistrzów klubowi, który w naszych warunkach ma wysoki budżet, niezły skład, niezłego trenera i solidne struktury niż komuś, kto dopiero awansował do ekstraklasy, jak ŁKS czy Raków. Na razie oba kluby mierzą się z problemami związanymi ze stadionami. Ligi Mistrzów nie można sobie kupić, nie zagwarantuje tego z automatu 200 milionów złotych. Natomiast przy dobrze zainwestowanych pieniądzach można stworzyć coś, co te marzenia urealni. Legia trzy lata temu grała w Lidze Mistrzów, a dziś nic z tego nie zostało. JACEK BEDNARZ: Przy konstruowaniu budżetu Legia przekroczyła próg, który kiedyś wydawał się mrzonką, czyli 100 milionów złotych. W maksymalnym momencie zbliżyła się do 200 milionów. Wydawało się, że to dystans, którego innym w Polsce nie uda się zniwelować. Ale nie odskoczyła od reszty. JACEK BEDNARZ: Pamiętam, jak pracowałem w Wiśle, a Legia ograła Celtic. To było jeszcze przed aferą kartkową i wydawało się, że awansuje. Część osób w Krakowie nie kibicowała Legii, obawiali się: „Boże, jak oni dostaną się do Ligi Mistrzów, to ich nigdy nie dogonimy”. I co? Ostatniej wiosny Wisła wygrała z Legią 4:0, a dziś gra obu zespołów niewiele się różni. Według raportu Deloitte wydatki w Legii na wynagrodzenia stanowią 90 procent przychodów. To normalne? JACEK BEDNARZ: Nie, to chore. Normalnie funkcjonujący klub powinien mieć 50-55 procent. To bezpieczna struktura. Zdarza się nawet, że spada do 40-45 procent, gdy klub buduje stadion czy bazę treningową. Przekraczanie 70 procent to w naszych warunkach loteria. Jeżeli nie osiągniesz wyników, to masz duży minus z przodu i pakujesz się w tarapaty. Nie ma żadnych szans na inwestycje, korygowanie. Przy 90 procentach wydanego budżetu skąd weźmiesz pieniądze? Kredytujesz się. Albo wyprzedaż. JACEK BEDNARZ: Tak, tylko z drużyny w kłopotach nie sprzedajesz dobrze. Robisz wszystko, żeby zniknęły zobowiązania. W obecnych warunkach nasze kluby są w stanie wygenerować budżety do 50 milionów złotych. Poza dwoma-trzema, które mogą je radykalnie zwiększyć. To ma też związek z położeniem. Legia jako klub ze stolicy ma łatwiej z dużym potencjałem biznesowym. Do tego mogą dochodzić przychody z UEFA za grę w pucharach. Wracamy do naszego klubu. Transakcja się udała, został przejęty. Na jakich filarach powinien stać, żeby był zdrowo zarządzany? JACEK BEDNARZ: Stabilne finanse, nowoczesny stadion, baza treningowa i szkolenie. Cztery fundamenty na wysokim poziomie stwarzają szansę, że klub będzie właściwie wydawał pieniądze i przy dobrym szkoleniu regularnie notował przychody. Wspomniał pan o bazie treningowej. Czekamy na otwarcie ośrodków treningowych Legii, Cracovii czy Pogoni, bo kluby z własną bazą to w ekstraklasie wciąż mniejszość. To pokazuje, w jakim miejscu jesteśmy. JACEK BEDNARZ: Jagiellonia jak na ekstraklasowe warunki jest stabilnym i silnym klubem, a też długo miała kłopot z bazą. Najpierw ze znalezieniem lokalizacji, a później budową. Wcześniej przez wiele lat silnik ciągnął samochód do przodu, a z tyłu jakby ktoś wrzucił kotwicę i go przytrzymywał. Dlatego dziś Jagiellonia to trochę legia cudzoziemska, zresztą jak ta z Warszawy. Pocieszające, że większość klubów ma nowoczesne stadiony. Nawet jeśli na dwóch z nich są niekompletne trybuny. JACEK BEDNARZ: Na początku wieku wydawało się marzeniem, że będę pracował w branży, która doczeka się tak pięknych stadionów. Myślałem, że to będzie dotyczyć tylko silnych klubów ekstraklasy, które przy zmianach regulaminowych zostaną zmuszone do ich budowy. Okazuje się, że potencjał w kraju się zmienił i przy wsparciu pieniędzy publicznych powstało dużo stadionów, a na niektórych nie ma nawet I ligi, jak w Lublinie. W końcówce drugiej dekady XXI wieku ekstraklasowy klub powinien mieć nowoczesny stadion. Jeżeli chcemy, aby polska piłka się rozwijała i goniła tych daleko przed nami, to drugim krokiem jest budowa baz treningowych. Po to, żeby zawodnicy ćwiczyli w podobnych warunkach do tych, w jakich grają. Dotyczy to nie tylko pierwszych drużyn, ale i tych z akademii. Wtedy można szkolić na poziomie zapewniającym dopływ piłkarzy do pierwszej drużyny. To dużo bardziej ekonomiczne rozwiązanie, można takiego zawodnika przygotować i zachować kontrolę nad tym, kto trafia do zespołu. Do tego potrzeba czegoś, co jest bezcenne, a w każdym razie bardzo drogie. Czyli? JACEK BEDNARZ: Czasu. W szkoleniu szczególnie. JACEK BEDNARZ: Wiele klubów jest jeszcze niedopasowanych. Mają nowoczesny stadion, spory budżet jak na polskie realia, ale nie są w stanie przeskoczyć kwestii infrastrukturalnych. Nie wzmacnia się przez to tej silnej nogi w klubie, którą jest szkolenie, selekcja i profilowanie zawodników pod pierwszy zespół. Wie pan, czego chciałbym uniknąć w tym naszym wspólnie zarządzanym klubie? Żebyśmy nie zależeli od jednego dwumeczu w europejskich pucharach. Że jeśli nie uda się awansować do fazy grupowej w tym sezonie, to klub nadal będzie stał stabilnie. JACEK BEDNARZ: Decyzje od właściciela do trenera pierwszej drużyny muszą być na dobrym poziomie. Wtedy wyniki powodują, że budżet jest ciągle wysoki. Dokładając do tego dobre szkolenie, jak w Lechu, można regularnie notować przychody. Można pogodzić wprowadzanie młodzieży z wygrywaniem? JACEK BEDNARZ: Można. Lechowi rzadko się udaje. JACEK BEDNARZ: Mają za sobą bardzo nieudany sezon, rozczarowujące wyniki i niewłaściwie wydane pieniądze. Wydawało się, że zatrudnienie Adama Nawałki przeniesie ich w lepszy wymiar, ale czasem takie projekty się nie udają. Z tym trzeba się pogodzić. Natomiast decyzje podjęte w Poznaniu po sezonie nieźle wróżą Lechowi i dobrze o nim świadczą. Nie jest klubem, który trzęsie się w posadach i coś tam się zawaliło. To przykład tego, że można stworzyć w naszych warunkach przedsiębiorstwo, które przygotuje się na gorszy czas, bo piłka to sinusoida. Nie da się być cały czas na górze. JACEK BEDNARZ: Patrząc na Europę można, ale to arcytrudne i wymaga bardzo wysokich kompetencji, umiejętności i właściwych decyzji na wszystkich poziomach. Jak kierujesz Barceloną, to ona jest pierwsza albo druga. Oczywiście z miesiąca na miesiąc to się waha, ale na koniec sezonu zajmuje takie miejsca. U nas jej odpowiednikiem jest Legia. W ostatnich piętnastu sezonach tylko raz była poza podium. JACEK BEDNARZ: Pytanie, jak to oceniać z punktu widzenia tego, ile ma się w portfelu. Ile się wydało i co z tego faktycznie wynika. Wrócę do Lecha. Tam nikt nie robił nerwowych ruchów po ostatnim sezonie poza tym, że zmieniono sztab w pierwszej drużynie. Na razie Lech sprawia wrażenie zespołu z przyszłością. Z kolejnym wychowankiem na sprzedaż, Robertem Gumnym. JACEK BEDNARZ: Jego odejście będzie potwierdzeniem pomysłu władz Lecha na prowadzenie biznesu. Pojawia się oferta, a my się tego nie boimy i możemy go wytransferować za dobre pieniądze. Bo w kolejce do gry czekają następni. Po sprzedaży Kędziory słyszałem głosy, że nie znajdą zastępstwa. Gra Gumny. Albo co to będzie, jak odejdzie Kownacki. Udało się ich zastąpić. Wrócę do poprzedniej myśli. Lech wygrywa trofeum od wielkiego święta. JACEK BEDNARZ: To zależy, co to znaczy. Cofnijmy się do pana pierwszego pytania i określenia celów właściciela. Jeżeli jest nim przychód z sukcesu sportowego, to znaczy, że muszę wygrać ligę, grać w pucharach. Wtedy pieniądze do mnie przyjdą. Tylko to arcytrudne do zrobienia. Ostatnie lata w ekstraklasie pokazują, jak bywa nieprzewidywalna. I nawet ktoś, kto ma relatywnie silną drużynę, a przynajmniej w teorii, nie wygrywa jej w cuglach. Po awansie do pucharów budżet nie jest jego siłą, tylko słabością, bo w decydujących rundach rywale są zazwyczaj bogatsi. A model Ajaksu? JACEK BEDNARZ: W porównaniu do naszych klubów jest bardzo bogaty i z dużym potencjałem. Ajax jest kimś takim w Europie, czym – oczywiście w odpowiednich proporcjach – może być klub w polskich warunkach, czyli robimy transfery, szukamy, ale naszą bardzo silną nogą jest akademia. Jesteśmy w stanie dobrze wytransferować wychowanków i robimy to regularnie. Przy odrobinie szczęścia Ajax mógł wygrać Ligę Mistrzów. Wyeliminował Real, odpadł z Tottenhamem, choć w dwumeczu był lepszy. Są takie momenty w piłce, gdy ci skazani na sukces mają swoje problemy. To okazja dla mniejszych klubów. Jeśli robisz postępy, w twoim pomyśle nie ma słabości, to ten teoretycznie nieosiągalny cel jest w zasięgu ręki. W ten sposób można zdefiniować wyniki Piasta. Którego przez siedem miesięcy był pan dyrektorem sportowym. JACEK BEDNARZ: W Gliwicach nikt nie zakładał mistrzostwa. Planowano ulepszać drużynę i doprowadzić do sytuacji, w której będzie gotowa na coś więcej niż walka o utrzymanie. Stworzyła się jednak koniunktura, że Piast ze wszystkich zespołów miał najwięcej atutów. W rundzie finałowej zdobył 19 na 21 punktów. JACEK BEDNARZ: Wykorzystał słabość konkurencji. Piłkarze mieli silne morale, mnóstwo entuzjazmu, pewność tego, że grają dobrze i są przygotowani fizycznie. Dziś patrzymy na Piasta, a skład z zeszłego sezonu kruszy się na naszych oczach. To dlatego, że klub nie wykształcił dostatecznie czterech filarów, o których mówiliśmy? JACEK BEDNARZ: Piast dopiero buduje struktury młodzieżowe, do tego nie ma infrastruktury. To trzeba zmienić i wiem, że takie plany są. To było nieuniknione, co dzieje się z Piastem po takim sukcesie? JACEK BEDNARZ: Nie mogę tak powiedzieć, choć... zakładałem, że coś takiego może się stać. Bardzo dużo mówimy o potrzebie przygotowania się na porażkę i jej konsekwencje. Towarzyszy temu strach, że nie podołamy. Boimy się klęski, ona nas przeraża, staramy się jej uniknąć, gdyż skutki mogą być bolesne. Po tym, jak Piast w ostatniej kolejce zapewnił sobie utrzymanie, w następnym sezonie wygrał ligę. JACEK BEDNARZ: Sukces nie wynikał z planu i klub nie był w całości przygotowany. Przed Piastem pojawiała się okazja na zdobycie mistrzostwa i z niej skorzystał. To naturalne. Sam pamiętam siebie jako piłkarza, gdy w 1995 roku pojawiła się szansa w Legii na moje pierwsze mistrzostwo Polski. Nie zastanawiałem się, co będzie jutro, a jedyne, czego pragnąłem, to tytuł. Natomiast zarządzający klubem musi myśleć, co z tego wyniknie i jak się przygotować. W Gliwicach trzeba było założyć zaraz po zakończeniu sezonu, że na część piłkarzy będą napierały informacje o zainteresowaniu z wielu kierunków. Bo zaskoczyli wszystkich. Co wtedy zrobić? JACEK BEDNARZ: Puchary wydawały się realne wcześniej niż w maju i już wtedy warto zabezpieczyć się na wypadek odejścia najlepszych piłkarzy. Sprowadzić takich, dzięki którym drużyna nie będzie słabsza. A najlepiej, gdyby była mocniejsza. Bo nadchodzące wyzwania są dużo trudniejsze niż w zeszłym sezonie. Mieć plan B. JACEK BEDNARZ: Mam wrażenie, że w Gliwicach nie było nawet planu A. To, co później się stało jest robieniem czegoś po zaobserwowaniu objawów. Wtedy, gdy było już za późno. Ostatecznie do rywalizacji o puchary przystąpił zespół słabszy niż ten, który wygrał ligę. Dlaczego mamy zakładać, że wyniki będą lepsze? Patrzymy na Piast, jak na mistrzów Polski, oczekujemy czegoś więcej niż w poprzednim sezonie i jesteśmy rozczarowani. No i słusznie. Może poza dwumeczem z BATE, który optycznie wyglądał dobrze. Do 80. minuty rewanżu. JACEK BEDNARZ: Tych bramek dla Piasta powinno być zdecydowanie więcej. Ale to, że one nie padły, wynikało też z tego, że nie było kogo wpuścić z ławki. Ci, którzy biegali po boisku, nie potrafili strzelić więcej goli. Później wyszła kompletna klapa z Rygą. Ktoś w klubie zgodził się, żeby w rewanżu nie zagrał Joel Valencia. Zdziwiło to pana, że dzień przed meczem odchodzi najlepszy piłkarz? Jakby nie można było poczekać dwóch dni. JACEK BEDNARZ: Mnie to przede wszystkim zdziwiło, że oni odpadli. Po tym, jak grali z BATE czy z Lechem u siebie, ten pierwszy mecz z Rygą wyglądał szokująco. Przez 45 minut goście nie potrafili zrobić skutecznej akcji, a prowadzili. To już dziwiło. Potem samobójczy gol przy 3:1. Rewanż się ułożył, trzeba było drugą bramką zamknąć mecz. Z tym jednak Piast ma duży kłopot i to wraca. Dlatego, że wcześniej nie wzięło się czegoś pod uwagę. Ewidentnie Parzyszek nie zaczął dobrze sezonu, nie może się przełamać. Potrzeba kogoś, kto wyszedłby w pierwszym składzie, a Piotrek mógłby z ławki. Może wtedy, gdyby nie ciążyły na nim oczekiwania, byłby skuteczniejszy. Sprzedaż Joela Valen-cii (z prawej) przed rewanżem z FC Riga jest według Jacka Bednarza dowodem braku długofalowej strategii. Sprowadzono Dani Aquino. JACEK BEDNARZ: Na razie przez kontuzje do niczego się nie nadaje. Być może w Piaście założono, że zagramy eliminacje tymi, których mamy i zobaczymy, co z tego będzie. Nikt z klubu nie musi tego głośno mówić. Nastawiają się wtedy na sprzedaż jednego-dwóch zawodników. Zarobią i budżet z dwudziestu kilku milionów skoczy do 40 milionów, z czego przychodowy plus 10. Tak też można prowadzić klub. Drużynę traktuje się jak okno wystawowe, a pieniądze, które klub mógłby zarobić w Lidze Europy, odrobią w części transferów. To kwestia priorytetów właściciela klubu i jego zarządców. W ilu polskich klubach widzi pan strategię? JACEK BEDNARZ: Od dłuższego czasu dobry i rozsądny pomysł jest w Poznaniu. A przynajmniej w tej jednej z czterech nóg, czyli akademii. Pod tym względem dobrze to wygląda w Lubinie – fantastyczna baza, silne i nowoczesne struktury, dobrze prowadzone szkolenie. Z tych dwóch akademii wychodzi wielu zawodników. Nieźle to wygląda w Warszawie, choć wiele osób ma zastrzeżenia. A pan? JACEK BEDNARZ: Też. Szkolenie w Legii to trochę świątynia bez boga. Dużo kosztuje, a na końcu łańcucha nie widać najważniejszego, czyli poza jednostkami efektów dla pierwszej drużyny. Sebastian Szymański, Radosław Majecki. JACEK BEDNARZ: Do tego Mateusz Wieteska. To wciąż mało przy nakładach ponoszonych przez Legię. W akademii Lecha dużo więcej transferów przeprowadzono logicznym ciągiem – znalazłem piłkarza, wyselekcjonowałem, wyszkoliłem, wprowadziłem do pierwszej drużyny i sprzedałem. Kibice też wolą oglądać wychowanków. JACEK BEDNARZ: To ważne, bo jako kibic mogę się z nim identyfikować. W Legii jest ciągła rotacja, zmieniające się nazwiska. Pojawiło się kilku zawodników, którzy przelecieli jak meteory i nikt ich nie zapamiętał. A Kucharczyka będę pamiętał do końca życia, podobnie jak Jędrzejczyka czy Malarza. Mówiliśmy o strategii w klubach. Mnóstwo o niej słyszę, każdy stara się ją mieć. A jak jest naprawdę? JACEK BEDNARZ: To najczęściej propaganda. Dla kibiców? JACEK BEDNARZ: W ogóle dla opinii publicznej. Najłatwiej to zaobserwować, gdy psują się wyniki pierwszego zespołu. Wtedy zaczyna się rewolucja w klubie, zmienia się filozofia. To powtarza się u każdego. Jeżeli to zmienilibyśmy w piłce klubowej, to następna dekada mogłaby być o wiele ciekawsza. Duże mamy rezerwy w zarządzaniu klubami? JACEK BEDNARZ: Bardzo duże. Jak to zmienić? JACEK BEDNARZ: Przede wszystkim szkolić ludzi, którzy mają nimi zarządzać. Kto ma to robić? JACEK BEDNARZ: Dobre pytanie. Na poziomie zarządu wystarczy zatrudnić dobrego menedżera, którego wyedukował odpowiedni uniwersytet. On nie musi się znać na piłce. JACEK BEDNARZ: Za to powinien być ekspertem potrafiącym ocenić kompetencje ludzi, od których zależy wynik sportowy. Dobry menedżer musi umieć przeprowadzić rozmowę kwalifikacyjną. To podobnie, gdy zarządza firmą farmaceutyczną czy kopalnią. Najczęściej zarabia dużo, i słusznie, bo przygotowuje ludzi i wybiera tych najlepszych. Jeśli tego nie umie, to sprowadza do klubu ludzi słabych, a oni podejmują dużo gorsze decyzje. Efekt ich pracy jest zły i to menedżer za to odpowiada przez błąd w wyborze. On nie musi wiedzieć, czy piłkarz zrobi przysiad, czy powinien zagrać prawą czy lewą nogą. Ma od tego dyrektora sportowego, ale w Polsce jego rola jest przeważnie marginalizowana. Inaczej niż w Niemczech, gdzie pełni bardzo ważną rolę. Dyrektor sportowy powinien być strażnikiem filozofii klubu, oczywiście pod warunkiem, że ona rzeczywiście istnieje? JACEK BEDNARZ: Często dyrektorzy sportowi są i trenerami, co generalnie przydaje się na tym stanowisku, ale jest też ryzykowne. Dwóch trenerów blisko siebie to za dużo? JACEK BEDNARZ: Zdarza się, że dyrektorzy chcą być nadtrenerami. To koszmarny błąd. Jeśli ktoś podejmuje się pracy w tej roli i chce być nadtrenerem, to wprost prowadzi do konfliktu z trenerem. Znałem trenerów i dyrektorów sportowych, którzy żyli jak pies z kotem. JACEK BEDNARZ: Postępowanie dyrektora sportowego nie może zabierać autorytetu trenerowi. Z punktu widzenia przedsiębiorstwa, jakim jest klub piłkarski, szczególnie profesjonalny, trener pierwszego zespołu jest kimś kluczowym i najważniejszym. Od wyniku jego drużyny zależy dobre samopoczucie wszystkich osób związanych z klubem – zawodników, pracowników akademii, prezesa, dyrektora, kibiców. Musimy więc spowodować, żeby miał autorytet u wszystkich. Oczywiście w momencie zwolnienia go traci, ale do ostatniego dnia w klubie powinien go mieć. To jest też rola dyrektora, żeby tego pilnował. A jak jest w rzeczywistości? JACEK BEDNARZ: Często obserwuję rywalizację, która normalnie powinna być prowadzona na zewnątrz klubu, czyli z oponentem, który przyjeżdża na mecz. Ale największa walka toczy się wewnątrz, co nie prowadzi do niczego dobrego. Traci się niepotrzebną energię. JACEK BEDNARZ: Klub się nie rozwija, bo ludzie w kluczowych kwestiach nie potrafią się dogadać. To wynika z przygotowania dyrektora, ale też trenera. Musi rozmawiać, odpowiadać na pytania. Trzeba go do tego przygotować i nauczyć, żeby nie widział zagrożenia dla siebie, tylko traktował jako coś normalnego. Żeby umiał współpracować, słuchać i pogodził się z tym, że klub i jego organy – zarząd czy dyrektor – muszą wiedzieć o drużynie wszystko. Z kolei dyrektor sportowy i prezes powinni sobie zdawać sprawę, jak energetycznie wyczerpująca jest praca trenera na każdym poziomie, a szczególnie na tym najwyższym. Jakbyśmy wielkiego parasola ochronnego nie rozłożyli nad nim i drużyną, to odczuje presję wyniku. A co, gdy trzeba się rozstać? JACEK BEDNARZ: Robimy to wtedy, gdy energia się wyczerpuje. Ale to nie oznacza końca świata dla nikogo. Wystarczy kilka miesięcy odpocząć, zmienić otoczenie, a akumulator znów się ładuje i można pracować z sukcesami. Ważna jest umiejętność radzenia sobie z kryzysami i zrozumienie, że są czymś naturalnym. Sport tworzą takie kryzysowe sytuacje. Foto: Tomasz Markowski / Jacek Bednarz zna polską piłkę klubową jak mało kto – był dyrektorem sportowym w trzech klubach ekstraklasy i prezesem w jednym z nich. Ludzi poznaje się wtedy, kiedy nie idzie. JACEK BEDNARZ: W Polsce jest z tym kłopot. Jeżeli byłeś wybitnym piłkarzem, a zaczynasz być szefem trenera jako dyrektor, to pamiętasz, że pewne rzeczy przychodziły ci łatwiej. Piłkarzom czy trenerowi może iść trudniej. Trzeba oczywiście wymagać, ale jeśli nie potrafisz tego oddzielić, no to tworzą się trudne relacje. Dlatego uważam, że przygotowanie zawodowe do tej roli jest newralgiczne. Jak się do tego przygotować? W polskiej piłce nie widać takich możliwości. JACEK BEDNARZ: W ramach Ekstraklasy chcieliśmy coś takiego zaproponować. Zrobiliśmy wspólnie z Double Pass (belgijska firma oceniająca zarządzanie klubem – przyp. red.) szkolenie dla dyrektorów sportowych. To nie było nic szczególnego, kurs menedżerski, na którym pokazano podstawowe procedury. Jakie? JACEK BEDNARZ: Jak powinna wyglądać struktura przygotowania strategii klubu, od czego zacząć jej realizację, jak dokonywać analiz pozwalających podejmować właściwe decyzje, jak ułożyć relacje wewnątrz klubu, jak powinna wyglądać budowa pionu sportowego z punktu widzenia korporacyjnego. Przydatne informacje. Kto najczęściej zostaje dyrektorem sportowym? Byli piłkarze. JACEK BEDNARZ: Nie wszyscy są merytorycznie przygotowani do tej pracy, bo to jednak robota biurowa, a nie na boisku. W którymś momencie ich decyzje nie będą w stanie wykroczyć poza ograniczony horyzont – najbliższy trening albo najbliższy mecz. To, co zaproponowaliśmy w Ekstraklasie miało być dopiero początkiem. Poszedłem z tym pomysłem do PZPN, ale on tego nie chwycił. W ramach kształcenia trenerów chcieliśmy zrobić kurs dla dyrektorów sportowych, gdzie przygotowywalibyśmy tych ludzi do innej roli. Nie było zainteresowania, może w przyszłości. W porządku, ale czy same kluby doceniają wagę stanowiska dyrektora sportowego? JACEK BEDNARZ: Załóżmy, że jestem prezesem zarządu i dobrym menedżerem. Mam w klubie trenera i byłego wybitnego piłkarza, który został dyrektorem sportowym. Czuję, że na poziomie boiska wie o piłce wszystko, ale na poziomie zarządczym czegoś mu brakuje. Bazowanie tylko na tym, że ktoś w przeszłości grał świetnie w piłkę, to za mało. Wtedy mówię: „Słuchaj, chcę, żebyś skończył kurs. Zapłacę za to”. To jest teraz możliwe w ramach studiów podyplomowych albo zaocznych. I wraca pytanie, jak dba się o rozwój dyrektorów sportowych. Trenerzy kończą specjalistyczne kursy, jeżdżą na staże, a oni? JACEK BEDNARZ: Jest wybitny reprezentant kraju, doskonały piłkarz w naszych warunkach, który pracuje jako dyrektor. Z mailem sobie poradzi? Tak. Z napisaniem wiadomości na komórce? Tak. Jeśli grał za granicą, to pewnie poznał jeden lub drugi język. Jeśli nie, to niekoniecznie, a to już jakiś deficyt. Co innego jest jednak kluczowe. Co? JACEK BEDNARZ: Co zrobi, gdy zostanie sam w gabinecie i dostanie zadanie: „Przygotuj strategię klubu i pokaż mi operacyjnie, jak będziemy ją wdrażać”. Tu może być problem, jeśli nie był do tego przygotowany. Na pozór to lekceważymy, bo na piłce zna się każdy. A później ktoś przegrywa i zderza się z krytyką. Ona nie jest zła, pod warunkiem, że coś wnosi, kryje w sobie merytorykę. Po latach przekonałem się, że dobrze jest słuchać tych, którzy mają coś innego do powiedzenia. Żeby nie otaczać się potakiewiczami? JACEK BEDNARZ: Klakier jest najgorszy. Wielu ich lubi. JACEK BEDNARZ: Bo wtedy środowisko jest miłe, łatwe i przyjemne. Ale w tej pracy nie chodzi o to, żeby się dobrze czuć, bo bez przerwy nas chwalą. Wielką satysfakcję może dać – sam byłem tego beneficjentem – bardzo dobry okres drużyny. Gdy w niezwykle trudnej sytuacji człowiek jest w stanie wspólnie coś wymyślić, próbuje to wdrożyć i przychodzą efekty. Drużyna zamiast spaść, utrzymuje się, a w dłuższej perspektywie zostaje mistrzem kraju. Jak Piast. JACEK BEDNARZ: Coś takiego nie odbywa się przy poklepywaniu po ramieniu. To ból, krew, pot i łzy. Ciągła krytyka, bo nie wygrywasz, bo jest trudno. Perspektywa spadku zagląda w oczy, staje się coraz bardziej realna. A do podjęcia jest mnóstwo trudnych decyzji. O wiele łatwiej to zrobić, jeśli jesteś na to przygotowany i nie działasz pod wpływem impulsu. Jak pan szykował się do roli dyrektora sportowego? JACEK BEDNARZ: Zawsze chciałem posiadać wykształcenie i to osiągnąłem. Nie planowałem, że będę zawodowym sportowcem, tak samo jak nie zakładałem, że zostanę działaczem. Choć nie wiem, czy to dobre określenie. Działacz u nas się źle kojarzy. JACEK BEDNARZ: Z kimś, kto wozi pieniądze w oponach. Może znajdziemy nowocześniejsze określenie. Menedżer sportu? Mam za sobą pracę w kilku klubach, w których zajmowałem się podobnymi rzeczami i dziś uważam, że robiłem to dobrze. A błędy? JACEK BEDNARZ: Też popełniałem, nie wstydzę się tego. Moją bazą było wykształcenie, do dziś uczy mnie pokory. Z jednej strony coś o piłce wiem, co mnie cieszy, ale mam też szerszy horyzont myślowy i dostrzegam własne braki. Miejsca, w których mogę działać na ślepo. I tam potrzebuję fachowców do współpracy, żeby zbudować zespół, który podniesie poziom merytoryki. Zrozumienie tego jest bardzo istotne dla każdego prezesa czy dyrektora sportowego. Istnieje w Polsce skauting trenerów? JACEK BEDNARZ: Jeśli chodzi o osoby potrafiące ocenić warsztat trenera, jego wiedzę, umiejętności, to coś takiego istnieje, choć nie jest sformalizowane. To cenna wiedza pod warunkiem, że ktoś chce ją zdobyć. Bardzo często zdarzają się karuzele zmian trenerskich, w których nie ma logiki. Wynikają ze złych wyników, presji z zewnątrz, że jest źle i trzeba coś zrobić. Nie analizuje się dogłębnie sytuacji i na tej podstawie podejmuje racjonalną decyzję. Zmieniamy trenera, bo są powody a, b i c. Przeważnie liczy się na efekt nowej miotły. JACEK BEDNARZ: Zmiany są po to, że przyjdzie ktoś nowy i na chwilę zapewni spokój. Mam doświadczenie z klubów i uważam, że trenerów trzeba dobrze poznać. Nie tylko towarzysko przy kieliszku, ale pójść raz na jakiś czas na trening, porozmawiać z nimi, co robią, dlaczego. Żeby rozumieć i później w meczu ocenić, jak realizują to piłkarze. To wymaga czasu, własnego zaangażowania i analizy. Napiszemy maila do dyrektora: „Proszę do poniedziałku o plany wszystkich grup młodzieżowych na najbliższą rundę”. Trenerzy to przygotują, ale jeśli nie zadamy sobie trudu oceny, tylko wyląduje to w spamie, wtedy ta wiedza jest płytka. Myślę o Aleksandarze Vukoviciu. Legia go miała tyle lat u siebie i wydawało się naturalnym, że kiedyś zostanie jej trenerem. I tak się stało. Tyle, że Dariusz Mioduski dając mu tak odpowiedzialną funkcję nie wie, jaki to jest trener. Wcześniej nie prowadził żadnego zespołu. Nie dostał drużyny CLJ Legii, nie dostał rezerw, jak Jacek Magiera. Nie dziwi to pana? JACEK BEDNARZ: Dziwi. Mam bardzo dobre zdanie o Aco, ale według mnie to jeszcze nie jest trener. Jak każdy trener musi popełnić błędy, a on dostał tak eksponowane stanowisko, gdzie wszystko jest pod lupą. JACEK BEDNARZ: Lubię Aco i niewykluczone, że to jest przyszły bardzo dobry trener. Na pewno dla niego Legia jest czymś więcej niż zwykłą pracą, tego nie można mu odebrać. Natomiast pytanie jest takie, czy on tym sobie nie zrobił krzywdy. Jego ta praca niesamowicie dużo kosztuje, wszyscy go krytykują. Według mnie źle zaczął pracę, od tej wypowiedzi w mediach. Mówi pan o konferencji po ostatnim meczu sezonu? JACEK BEDNARZ: No tak. Tam emocje aż buzują, to widać po nim. JACEK BEDNARZ: To mnie nie dziwi. On ma prawo tak reagować, natomiast klub musi nad tym panować i dać mu kogoś do pomocy. Żeby dając upust emocjom nie wystawiał się i nie komplikował sobie pracy. Końcówka sezonu pokazała, że mistrzostwo mu się wymknęło. Nie był w stanie go zdobyć, dlatego, że jemu jako trenerowi zabrakło u chłopaków autorytetu. Nie widzieli kogoś, kto tę cytrynę jeszcze ściśnie i doda impulsu. Aco przerzucił winę na część zespołu, wypowiadając te słynne słowa na konferencji. Według mnie Legii nie zabrakło determinacji i zaangażowania, żeby zdobyć mistrzostwo. A czego? JACEK BEDNARZ: Pomysłu i czysto sportowych aspektów, których trener nie potrafił wydobyć. Samym potencjałem, choćby najlepszym, nie wygrywa się meczów. Trzeba go jeszcze sprzedać na boisku. Na samym końcu porównujemy piłkarzy. Ten z dużo lepszym potencjałem, ale dwoma golami jest gorszy niż facet, który strzelił 10 goli, ale ma mniejszy potencjał. To się liczy, wybór tych ludzi. Moim zdaniem w Legii to się nie udało i nadal się nie udaje. Miała być jakaś rewolucja, o tym słyszeliśmy, ale to nie jest żadna rewolucja. Nie ma też rewolucyjnej zmiany w grze Legii w porównaniu do końcówki sezonu. Jest trochę spokojniej, bo przy linii biega emocjonalny trener, a nie szalony, jak Ricardo Sa Pinto. On był szkodnikiem, szkodził sobie. I również drużynie. JACEK BEDNARZ: Teraz w Legii są zawodnicy, którzy jak na nasze warunki dużo potrafią, ale piłka nie sprawia im radości, nie cieszy. Próbują improwizować, czasem zrobić coś, co wytrenowali. Ani jedno, ani drugie nie porywa. Zastanawia mnie, czy w Legii mają warianty dotyczące wyboru trenera. Już pomijając to, czy Vuković będzie pracował cztery miesiące czy cztery lata. Czy trenerzy są wybierani według jakichś kryteriów? Zakładam, że Legii mogłyby być takie: zespół tego trenera ma grać widowiskowo, bo kibice Legii są wymagający, musi radzić sobie z atakiem pozycyjnym, bo taka gra czeka Legię w lidze i potrafi wprowadzać młodzież, bo klub stawia na akademię. Patrząc na ostatnie wybory trenerów Legii, to jest miotanie się i nie widać tam żadnej spójnej myśli. JACEK BEDNARZ: Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, ono jest skierowane do władz Legii. Z punktu widzenia kogoś, kto patrzy z boku, to Legia działa po omacku. Duży kontrast do tego, co robią w Poznaniu, gdzie pracę zaczął Żuraw. Nie ma reguły, bo wcześniej nie sprawdził się przygotowywany Ivan Djurdjević. Ale w Lechu starają się minimalizować ryzyko. Teraz wiedzieli, jakim trenerem jest Dariusz Żuraw, bo pracował w ich rezerwach. JACEK BEDNARZ: Sprawdzili go. To jest coś, co różni oba kluby. W Poznaniu postawili wcześniej na wielkie nazwisko i uznanego trenera, ale to nie wypaliło. Poszli w wariant pracy organicznej. Wybrali kogoś, o kim wiedzą, że potrafi ją wykonać, wejść do drużyny i nawiązać relacje z zawodnikami. Wyjaśnić im, czego chce. Jest z tego środowiska, drużyna go kupuje. Władze nie wywierają presji i spokojnie czekają na efekty pracy. Jeśli wynikną z tego pozytywy, to autorytet trenera będzie rósł, a oni będą go wspierać. Swego czasu słyszałem, że w Polsce nie ma trenera, który jest w stanie poprowadzić drużynę na takim poziomie, żeby mogła rywalizować z najlepszymi w Europie. Nie wierzę w to. Choć wielu trenerów – również tych z najwyższej półki – ma strukturę myślenia jeszcze z tamtej epoki, trochę z obecnej i czasem to widać. Co ma pan na myśli? JACEK BEDNARZ: Preferują futbol zachowawczy. Reaktywny. JACEK BEDNARZ: Reagują na to, co się dzieje, a nie chcą sami czegoś narzucić, wymyślić. A trener odpowie, że dlaczego ma ryzykować, skoro za trzy miesiące może go nie być. Chybotliwe są trenerskie stołki w ekstraklasie. JACEK BEDNARZ: Ja tylko stwierdzam fakt. Bardzo trudno też kogoś przekonać do tego, żeby zaryzykował i postawił na młodość. A do drużyny trzeba czasem wprowadzić element powodujący, że zmusimy zawodników do innych zachowań. Do tego przydaje się ktoś z zewnątrz, kto nie kalkuluje. Taki najczęściej jest młody zawodnik. Nie godzi się z byciem rezerwowym, ma aspiracje. Oczywiście, jeśli go dobrze wybierzemy. Generalnie polski klub powinien budować zespół w oparciu o wychowanków i po części transfery zewnętrzne. Jego celem niech będzie bezpieczny byt w lidze, zbudowanie czegoś większego, czyli miejsca w pucharach i pieniądze z transferów młodych zawodników, bo jest widoczna koniunktura na nich. Typowa strategia, którą można przykleić prawie do każdego naszego klubu. Czyli jakaś strategia jest! JACEK BEDNARZ: Gdyby zrobił pan ankietę wśród prezesów, to większość z nich tak odpowie. Wymyślenie tego nie wymaga wiele inwencji. Bo wcale nie chodzi o to, żeby było oryginalne. Natomiast bardzo trudne jest wprowadzenie tego banalnego stwierdzenia w życie. Cierpliwość to też deficyt w polskiej piłce? JACEK BEDNARZ: Gdyby można było ją kupić, to wśród prezesów klubów powstałaby bardzo duża kolejka. I wielu powinno za nią sporo zapłacić. Wiem, że to trąci komunałem, ale trzeba być cierpliwym i wierzyć w coś, co jest oczywiste. No trąci. JACEK BEDNARZ: Bo ciągle powtarzane pewnie takim jest. Jednak dobry pomysł i konsekwentna realizacja w codziennej pracy musi dać pozytywny efekt. Pod warunkiem, że tak rzeczywiście robimy. Nie wystarczy gadać. Jeśli zapytamy kogoś, to przyzna, że do tego dąży. Natomiast w praktyce różnie z tym bywa. I to powoduje, że do tej Europy nie możemy wejść.

facet sam w klubie